Majówka z nalewkami


Pod taką nazwy odbyły się pokazy, degustacje i wykłady w siedzibie Targów Lublin.

Dla nas były to główne atrakcje, choć w ramach imprezy ogrodniczej. Przybyliśmy drugiego dnia, w niedzielę, kilka minut przed czternastą. Obawialiśmy się, że możemy nie zobaczyć już niczego interesującego. Byliśmy w smakowitym błędzie. Powodem spóźnienia był całkiem udany obiad w Ące, w ich „ogródku”. Ale nie o tym ten tekst.
Przybyliśmy w trakcie opowieści Marka Dyrki. Mówił o tym, co sam odkrył w trakcie przygody z tymi szlachetnymi trunkami i nie zapomniał, że od słów ważniejsze są czyny. Błogie smaki pigwy,  szyszek sosnowych, a także sosny z cytryną -  zaklętych w małych, zgrabnych flaszeczkach zrobiły na wszystkich degustatorach pozytywne wrażenie.
Waldemar Sulisz
Następnym punktem programu był wykład Waldemara Sulisza. Zapoznał on słuchaczy w przystępny sposób z pochodzeniem nalewek i bogatą historią mikstur, będących główną atrakcją pokazów. Pierwsze pochodziły od rosiczek, którymi zajmowali się dawni botanicy. Zalali oni substancję pochodzące od żarłocznych roślin spirytusem, a następnie, chyba trochę przypadkowo, spróbowali ich. Tak narodziły się płynne smakołyki, które na początku traktowane były jedynie jako lekarstwa. Prowadzący, będący też prezesem Kresowej Akademii Smaków podkreślił, że powinno się wybierać brzydsze owoce, te niepozorne, bo to właśnie w nich kryje się najwięcej magicznych aromatów. Trześnie, owoce kasztanowca i wiele innych gatunków nadaje się do produkcji nalewek. Do tego czysta, źródlana woda i dobrej jakości spirytus. To najważniejsze składniki. Do słodzenia – cukier, miód lub poleganie na naturalnej słodyczy owoców. Wodę ze spirytusem należy wymieszać i odstawić na dwa tygodnie. Dopiero po przegryzieniu – można dodać owoce. To nie jest sport dla niecierpliwych. Niektóre nalewki mają długi potencjał starzenia. Z tarniny  - nawet 10 lat. Dowiedzieliśmy się też jakich określeń używa Jean Bos, (niegdyś kucharz króla Belgii i księcia Monako), aby opisać smaki nalewek. Zła nalewka – „dupa”. Wybitna – „mein Gott!”. Na koniec -  kwestia mocy – około 45%. Tyle potrzeba, by kubki smakowe zatkane tłuszczem po jedzeniu odblokowały się, a sam tłuszcz był skutecznie neutralizowany przez pyszne płyny.  o pięknym, głębokim i ciemnym kolorze. Zamoczyliśmy usta również w tej z czarnego bzu. Wszystkie wprowadzały w błogi stan. Ich kolor, zapach, a przede wszystkim smak zdradzały wielkie serca ich twórców, bez których zrobienie dobrych specyfików jest niemożliwe.
Spróbowaliśmy wielu wybitnych trunków. Największe wrażenie zrobiły na nas chrzanówka oraz imbirówka z limonką. Kompozycje zaskakujące harmonią, balansujące słodycz z ostrym i gorzkim charakterem składników tytułowych. Doceniliśmy też nalewkę z tarniny, zwaną męską -
Agnieszka Filiks
Sałatka z bzem
Nadszedł czas Agnieszki Filiks, szefowej kuchni restauracji Siwy Dym. Zachęcała ona uczestników prezentacji do korzystania z bogactwa kwiatów jadalnych. Przygotowała kilka sałatek, w których wykorzystała aromatyczne kwiecie. Od siebie dodamy, że większość kwiatów dawanych podczas różnych okazji można też zjeść, pod warunkiem, że nie są one hodowane z dodatkiem chemii. Tulipany, róże, stokrotki , goździki – to tylko niektóre z nich. Pani Agnieszka zaczęła od kaliny smażonej, cieciorki, grillowanego koziego sera, podlanych sosem z nalewki aroniowej. Ta sałatka była trochę zdominowana curry, które było obecne w cieście panierunkowym. Składało się ono też z mąki, jajka i wina. Sos byłby wybitny, gdyby został odparowany. Drugie danie składało się z sałaty lodowej, rukoli, bez (tych z białek) oraz bzów (tych roślinnych), prażonych nerkowców, ananasa, kukurydzy i truskawek, potraktowanych sosem z pomarańczy, limonek, oliwy i miodu. Dużo składników i tu czyhała pułapka. Było odrobinę za słodko, ale za to -  zmysłowo. Trzecia sałatka zawierała m.in. róże. Warto zwrócić uwagę na to, że kwiaty choć wdzięczne do obróbki termicznej, to jednak lepiej smakują w wersji surowej. Odrobina goryczki w nich zwartej równoważy się z ich olejkami zapachowymi. Kwiaty jadalne goszczą też w menu restauracji 16 Stołów, którą ostatnio opisywaliśmy. Warto promować wszystkich restauratorów korzystających z lokalnych dobrodziejstw.

Sałatka z płatkami róży (po lewej) i kaliny (po prawej)
Zielone Świątki na całego! Kolejka do dań tak długa, jak ta do „Ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta”. Dobrze, że podczas degustacji nalewek (które miałem przyjemność przez kilka chwil nalewać) było mniej chętnych. Nieoceniona Łaszek załatwiała sałatki, robiła zdjęcia i zakupiła do naszej spiżarni lawendę i stokrotki. Było pysznie i bardzo miło.
               

Komentarze