Starówka - długi czas trawienia


Może to dlatego, że źle wybraliśmy? Może to ze zmęczenia? A może to normalne po ich jedzeniu?


To wszystko przez ekipę Złotego Sombrero. Tam mieliśmy się udać. W wzmocnionym składzie albowiem Hyde zaszczycił nas swoją obecnością. I co? Nici z fiesty. Zamknięte. Ale szyldy wisiały, strona internetowa działała. Ki diabeł? Urlop? Trzeba było szukać innych wrażeń. Wybór padł na Starówkę. Nigdy tam nie byliśmy więc decyzja zapadła szybko. Marzyliśmy po przymusowym spacerze w skwarze dnia o zimnych napojach, najlepiej z pianą i mocą ułaskawiania skołatanych nerwów. Prędko zajęliśmy jedyny wolny stolik w ogródku przy ulicy Rynek 18.

Błyskawicznie otrzymaliśmy karty dań i zagłębiliśmy się w lekturze. Jadłospis standardowy. Jakieś sałatki, pierogi, zupy, desery. Tu i ówdzie wymyślne nazwy ale wiecie jak to jest z tymi nazwami. Czasem odstraszają zamiast zachęcać. Moją uwagę przykuła pozycja ukraińska – Żarkoje, kosztująca 26 złotych. Zamówiłem. Nasz wybór padł także na tartę w cenie 26,90, łososia z dodatkami (29 zł) i krem z dyni po 8 złotych. Dobrze, że Perły już lśniły na naszych stołach, bo niewątpliwie zeszlibyśmy z pragnienia. A to dlatego, że czas oczekiwania na dania wyniósł ok. 45 minut. Ja wiem, że ruch w interesie był, ale słowa na ten temat nie dostaliśmy. Szklaneczkę opróżniłem szybko, odstawiłem, ale jak widać Paniom kelnerkom nie zależało na dodaniu kolejnej pozycji do rachunku. Może ta szklanka jakaś szczególna była, bo nawet przy zabieraniu talerzy, nadał stała jak zaklęta.

Krem z dyni miał swój kolor, był gęsty, grzanki w nim zdążyły zmięknąć w momencie podawania. Smak nie był naturalny. Cóż. Poprawiać naturę to sztuka. Przyprawy pokroju magii tu nie pomogły.
Tarta została przygotowana zaraz po złożeniu zamówienia, jak należy. Ale szpinak był mdły, ser byle jaki, a podane sosy do niej przemilczę. Zwyczaje rodem z nibypizzerii. Choć i tak była najsmaczniejsza z tego co wylądowało przed nami. Weźmy pod lupę łososia z pieczonymi ziemniakami i warzywami.
Łosoś z pieczonymi ziemniakami i warzywami
Łosoś był suchy, okrywał go przypieczony ser, znów mierny smakowo. Rybka nie dość, że dawno straciła naturalną świeżość, to jeszcze nie otrzymała wsparcia w przyprawach. Nijaka w smaku. Jak dołożymy do tego warzywa z gotowej, mrożonej mieszanki  (brokuły, kalafior i marchewka), które o tej porze roku są dostępne w postaci świeżej, to otrzymamy spartolone w typowy sposób danie. A i ziemniaki z wielkiej torby były wg mnie.

Całą nadzieję pokładałem w Żarkoje. Było to nowe doświadczenie. Tutaj nasze zdania były podzielone. Ciekawie podane, w glinianym naczyniu, przykrytym warstwą ciasta (+), z kawałkami miękkiej szynki (+), z tymi samymi ziemniakami co łosoś (-) oraz serem wcześniej wspomnianym (-), sycąca ale dzięki zagęszczeniu dodatkowemu (+/-), z dużą ilością majeranku (+/-) . Wersji tej potrawy jest kilka o ile mi wiadomo. Niech kucharz popracuje nad nią i będzie dobrze.
Żarkoje
Żarkoje w środku

Efektem tej uczty był ciężar na żołądkach. Może trzeba było inne płyny dobrać? Chcieliśmy opuścić plac boju, ale bez płacenia nie wypada. Toteż poprosiliśmy o rachunek i tutaj znów zadziałało jakieś prawo, którego nie znam. Kelnerki myły stoły, uspokajały zdenerwowanych klientów, a omijały konkrety. Gdy czyjaś ręka położyła rachunek nie zdążyłem za nią podążyć, chcąc uregulować należność. A kartę trzymałem widoczną w dłoniach. Zbyt bezczelny byłem? Gdy w końcu pojawił się terminal, nie działał jak należy. Znów się czepiam. To przecież moja karta na pewno była niesprawna. Co ciekawe niewiele brakowało abyśmy wyszli myśląc, że zapłaciliśmy. Podziękowano już nam za wizytę a tu zaraz – hola, hola, proszę zaczekać. Powtarzamy procedurę…
Jak podsumować obiad w Starówce? Było ciężko. W brzuchu i w sercu. Naprawdę chciałoby się chwalić, polecać, wracać. Niestety nie ma ani do kogo, ani do czego. Ciekawi mnie za to, skąd pochodzi zdjęcie na stronie internetowej tej restauracji. Bo na pewno nie z lubelskiego starego miasta.

Adres w Internecie:

Komentarze

  1. Niestety bardzo często tak to wygląda ogólnie w knajpach na Starym Mieście, a szczególnie kiedy robi się ciepło. Nie wiem, czy to kwestia tego, że nie zatrudniają odpowiedniej ilości kelnerek, czy może tego, że w wakacje właśnie jest więcej tych, które tylko na dwa miesiące i są ogólnie obrażone, że cokolwiek muszą robić, ale zazwyczaj na temat długiego oczekiwania jest zero informacji, łapanie kelnerek w celu zapłacenia rachunku czasami jest bardzo żenującym przeżyciem nawet po dobrym posiłku...
    Ale problemy mają nie tylko z jedzeniem ;) Raz na Starym Mieście zamawialiśmy z kolegami piwo - ja i kolega zwykłego lanego żywca, ale nasz trzeci znajomy chciał się napić grzańca - kiedy zmaterializował już w słowach swoją prośbę, pani powiedziała "O jezu naprawdę?"
    True story.

    OdpowiedzUsuń
  2. :)

    Powinnyśmy zrobić spis najlepszych cytatów kelnerskich.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz