Obie strony były szczegółowo
umówione. Czy w takim układzie jest miejsce na namiętność?
Źródło: http://www.lublin.eu |
Tak.
Świętujemy Walentynki. Komercyjny
charakter święta nie zmienia faktu, że chodzi o uczczenie emocji, jakimi darzy
się najbliższą osobę. Nic w tym złego. Chyba, że serce dochodzi do głosu tylko
raz w roku. Wtedy trzeba zmienić Amorowi
dietę.
Było z czego
wybierać. Kilka ciekawych restauracji wciąż chodzi nam po głowie. Większość z
nich przygotowała specjalne menu na ten dzień. Wybraliśmy ofertę IBB
Grand Hotel Lublinianka. Hotele – niegdyś ostoja najwyższego poziomu
gastronomicznego, z czasem oddały władzę lokalom samodzielnym, ale nie znaczy
to, że wszystkie prezentują poziom
bufetu w formie stołu szwedzkiego. Musieliśmy sprawdzić jak jest, w
historycznej już Lubliniance. Oferta specjalna obejmowała kolację trzydaniową
dla dwóch osób oraz dawkę wina, zwaną kieliszkiem. Całość w cenie 100 złotych za parę. Sprawdziłem, czy
dobrze przeczytałem – tak, ślepy nie jestem. Jem odpowiednio dużo czekolady.
Wyglądało to zachęcająco. Złowiliśmy okazję. A może ona nas?
Stolik czekał
zgodnie z rezerwacją. Zostaliśmy
przywitani przez profesjonalnego kelnera, który za chwilę podał karty. Nie było
zaskoczenia. Znaliśmy ją, bo poprosiliśmy o przesłanie, przed potwierdzeniem
rezerwacji. Wystartowaliśmy przystawkami w postaci carpaccio z polędwicy wołowej oraz jej kaczemu odpowiednikowi. Łaszek
była zdegustowana zbyt zimną krówką. Zimną i wodnistą. Czy nie dało się uniknąć za długiego
mrożenia? Przynajmniej dodatki były smaczne. Kapary, suszone pomidory i
parmezan. Dość klasycznie. Byłem pewny, że wybrałem lepiej. Niestety. Surowe kaczątko również zbyt długo potraktowano chłodem. Ale przynajmniej
nie czułem wody. Smak był, ale wiecie - nie tego się spodziewaliśmy. To tak
jakby przyjść do kochanki i usłyszeć: Siadaj, właśnie zaczyna się mój ulubiony
serial. Kaczce towarzyszyć miał sos z białej czekolady i sera pleśniowego. Sera
nie uświadczyłem. Sos był odrobinę za słodki, przez co i odrobinę mdły. Sałatka
z mango i melona uprzyjemniła to danie, tylko, że pocałunek w czółko, to nie to samo co w szyję… Dostaliśmy też
koszyk świeżego pieczywa, ale zabrakło nam masła. Wskazywał na to dodatkowy
talerzyk z nożykiem.
Dania główne
musiały ratować sytuację. Pomogło w tym wino w bardzo wygodnych, a zarazem
idealnych do degustacji kieliszkach. Hiszpańskie, czerwone, półwytrawne. Tyle o
nim wiem, bo było w karafce. Nie tęsknimy za nim. Jedno spotkanie nam
wystarczyło, by poznać swoje wady i zalety. Przy okazji wina wspomnę, że kelner bardzo dyskretnie (niemalże na
ucho) wyjaśniał kwestie finansowe, choć w zasadzie o to nie prosiłem. To ważne.
Dyskrecja i elegancja niewątpliwie są domeną serwisu w Grand Hotelu. A te
główne pyszności, które na ratunek kuchni przyszły, to pierś kaczki z pieczonym jabłkiem i żurawiną, podana z francuskimi
kluseczkami, a także pierś z kurczaka
Sous – vide w sosie Bernaise podana z puree marchwiowo-pomarańczowym i
fasolką szparagową. Mięso w obu przypadkach było przepyszne. Zwykła pierś
kurczaka poddana gotowaniu metodą próżniową to już jest inny wymiar. To jest
podkreślenie i uwypuklenie wszystkich jej zalet, czyli soczystości i
delikatności. Lekko chrupiąca skórka wskazywała na chwilowe podsmażenie i była
dodatkowym atutem. Kaczka – różowa w
środku, tak jak sztuka kulinarna nakazuje – nie musiała prosić o zjedzenie.
Była jeszcze lepsza, ale wiadomo – taki produkt. Do niej zaproponowano
kluseczki, które smakowały jak w domu, elegancko upieczone jabłko i żurawinę,
która łączyła w sobie słodko-kwaśne aromaty. Typowe polskie połączenia, czerpiące z najlepszych tradycji. Co do
kurczaka to miał odrobinę przesłodzone towarzystwo. Puree z marchwi powinno być
wyraźniej przełamane. Sos bearneński był taki jak trzeba. Z wyczuwalnym estragonem. Zrobiło nam się lepiej.
Jakby nasze dłonie w jednym momencie same się znalazły. Co dalej?
Dalej były
desery. Piękna zażyczyła sobie sorbet truskawkowy z winem musującym i
świeżą miętą. Zamieniła go jednak na banana
w delikatnym cieście z sosem karmelowym, prażonymi płatkami migdałowymi,
lodami waniliowymi i bitą śmietaną. Oboje dobrze na tym wyszliśmy. Jestem
trudny w kwestii deserów, ale mus owocowy zawsze mnie przekonuje, więc wymiana
stała się faktem. Podobnie działa na Łaszka połączenie bitej śmietany, lodów i
orzechów. Trzeba przyznać, że banan owinięty delikatnym, chrupiącym ciastem, w
takim towarzystwie był jasnym punktem menu. Najsmaczniejszy jaki kiedykolwiek
jadłem. Co do musu, to nie spowodował on żadnego uniesienia, ale miło schładzał
poczynione winem rumieńce.
Jak ocenić
BelEtage? Na wyróżnienie zasługują kelnerzy, którzy nie z łapanki pochodzą, a
dobrego szkolenia. Wystrój sali był nieco kiczowaty.
Porozrzucane celofanowe i odblaskowe serduszka na stole aż prosiły, żeby je
zdmuchnąć. Przydałyby się też parawany lub coś innego, co sprawiłoby, że goście
czuliby się intymniej. A najważniejsze czyli potrawy? Cóż. Spodziewaliśmy się
tych dań, ucieszyła nas ich cena. Ale wykonanie było na przeciętnym poziomie.
Sumując noty wszystkich przysmaków: dania główne były świetne, desery – niezłe,
a przystawki popsute chłodem. Obyście Drogie Panie i polujący na Nie Panowie,
nigdy nie odczuli chłodu, nawet w przelotnym, umówionym romansie.
Adres: ul. Krakowskie Przedmieście 56, 20-002 Lublin
Numer telefonu: 81 44 66 100
Strona w Internecie: http://www.lublinianka.com/p21,4,restauracja.html
P.S. Wchodziliśmy do restauracji po dość stromych schodach. Mamy
nadzieję, że poruszający się na wózkach mają inną możliwość.
Zimne carpaccio? A jakie ma być, gorące ? :D
OdpowiedzUsuńCarpaccio było wcześniej mrożone lub za długo czekało w lodówce ze zbyt niską temperaturą. Tego typu dań nie podaje się w celu schłodzenia podczas upału. Pozdrawiamy.
UsuńPrzygotowując carpaccio, polędwice trzeba zamrozić na pół twardo, dlatego świeżo pokrojone plasterki mięsa będą chłodne.
UsuńRozumiemy potrzebę ułatwienia sobie krojenia, ale zostało to zrobione za późno...
OdpowiedzUsuń