Trouville (zamknięta) – tajemnica znakomitej frekwencji



Jest to jedno z tych miejsc, w których ciężko o stolik, wchodząc „z ulicy”. Co ciekawe knajpa ta mieści się w centrum handlowym Tomasza Zana lub w E.Leclerc, jeśli ktoś woli to określenie.


Nie mogliśmy dłużej zwlekać. Co kilka dni widywaliśmy tłumy jadające tam. A menu wystawione na zewnątrz lokalu uczciwie informuje o tym co jest świeże, a co mrożone. Ideał? Sprawdziliśmy. Dalej nie rozumiemy fenomenu. Może jakieś zniżki. Może jadają tam głównie Ci, którzy pracują w okolicy.

Karta jest zgodna ze standardami, nieco już przebrzmiałymi. Czyli znajdziemy w niej makarony, bruschetty, pizzę (kuchnia włoska nadal górą). Dla tradycjonalistów niekoniecznie pamiętających o najlepszych polskich tradycjach są barszcz lub żurek. Jest kurczak, łosoś, polędwiczki wieprzowe. Takie menu dla niewymagających.

Schowaliśmy się w kącie i zaczęliśmy pożerać jadłospis, który otrzymaliśmy zaraz po zajęciu miejsc. Podoba mi się ta gra z kelnerami,  którzy czekają aż się zajmie miejsce. Oczywiście chwała im za to, ale wiecie – człowiek lubi pożartować, więc trochę postoi, poczyta stare smsy, pogrzebie w kieszeniach i dopiero wtedy usiądzie jak zobaczy, że kelner ma w oczach myśl: Spróbuj dziadu zamówić jakieś jedzenie, to popamiętasz…
Barszcz czerwony z kołdunami
Bruschetta

Łaszek pocelowała w ten nasz polski, wyeksploatowany barszczyk z kołdunami (9,50 zł). Nieco blady, nieco za słodki, ale smaczny ten barszcz czerwony. W nim dobrze doprawione kołduny, ale w odrobinę za miękkim cieście. Można zjeść i spokojnie czekać dalej. Ja pomyślałem, że zamówię bruschettę (11 zł). Nie mieć bruschetty w karcie to teraz jakieś nieporozumienie  dla restauratorów. Punkt honoru. Tak myślę, bo ta przystawka jest wszędobylska. Wszedłem w to. Trzy grzanki to znaczna ilość. Ich podstawą był byle jaki chleb. Jakby tostowy. Na szczęście potarty czosnkiem co dało mu jakiś aromat. Pomidory w zimie to nie jest marzenie łasucha, ale odpowiednio potraktowane oliwą nie odstraszyły. Do tego listek bazylii, oliwka i wyszło całkiem, całkiem.
Łosoś norweski z grilla

Jako danie główne moja wybredna partnerka zażyczyła sobie łososia norweskiego świeżego z grilla, z bukietem warzyw z wody oraz obsmażanymi ziemniakami (28 zł). Takiego łososia w naturze nie sposób trafić. A pomysł obróbki, której finałem jest kilka skrawków i pasków ryby jest nieodpowiedni. Ani to zgodne z technologią, ani poparte fantazją kucharki. W dodatku łosoś został przesolony. Na szczęście zachował soczystość. Mam też wątpliwości, czy gdybym poprosił o pokazanie świeżej ryby, to zdałaby ona egzamin. Ale żebyśmy się zrozumieli – zarówno łosoś jak i inne dania były na tyle świeże, że układ pokarmowy przyjął je bez protestów. Do łososia były rozgotowane warzywa, chyba z gotowej mieszanki, bo jak zwykle brokuły, kalafior i marchewka. Uwierzcie, że w najpodlejszej szkole gastronomicznej za taki bukiet byłaby dwója.  Dodatek skrobiowy również zdradzał znamiona gotowego półproduktu. Przybranie talerzy jest chyba identyczne dla wszystkich dań i lubi więdnąć. Za długo poddawane jest działaniu ciepłego powietrza z kuchni.
Polędwiczki wieprzowe z sosem borowikowym
Co do mnie to nie miałem zbyt dużego wyboru więc upolowałem wieprzkowe polędwiczki (28 zł). To dobre mięso. Tak delikatne, że można je podać różowe. Niestety w Trouville wolą je przesmażyć. Wszystkie bakterie muszą zginąć. Dzięki temu mięso było za twarde. Towarzyszący mu sos borowikowy posmakował mi. Nie był lekki, ale połączył się z mięskiem po przyjacielsku. Dostałem też frytki, które pochodziły z mrożonki, ale dobrej klasy i surówki, które uwielbiam – była surówka z buraczka, z kapusty białej i jeszcze jedna – też kapuściana, ale z dodatkiem ogórka kiszonego. Szkoda, że były tak zimne, że aż zęby bolały. Smakowo niczego im nie brakowało.

W zasadzie to by było wszystko. Nic więcej nie przyciągnęło naszej atencji. Można wspomnieć o dość ciekawej ofercie piw. Również tych z małych browarów. Co do obsługi to nie mamy zastrzeżeń. Zamówienia były realizowane sprawnie, a Pani kelnerka nie narzucała się. Nie ma co się spodziewać  klimatu bo to przecież wnętrze hipermarketu, ale jeśli jesteście w pobliżu to zajrzyjcie. Można się najeść i nie ucierpieć.

Adres: ul. Zana 19, 20-601 Lublin
Godziny otwarcia centrum handlowego: Poniedziałek - Sobota 09-22, Niedziela 10-21

Komentarze

  1. Ja bym się zmęczył od samego patrzenia na tych wszystkich rozjuszonych w amoku zakupów ludzi. Skurcz w żołądku murowany.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz