To kolejna odsłona zabaw z
producentami i dostawcami żywności pod wskazany adres.
Pozycjonują się
jako kuchnia azjatycka. Teraz wszyscy tak się zabezpieczają. Może być trochę z
Chin, trochę z Tajlandii, a może i z Korei oraz z Wietnamu. Na pewno jest w
tych kuchniach wspólny mianownik i to sprawia, że da się to połączyć pod jednym
dachem. Tylko z jakim skutkiem?
Jak stwierdził
niegdyś Kazik: „tylko zimno i pada i zimno i pada”. Nie chce się wychodzić, ale
jeść się chce, a to poważna sprawa. Więc wykręciliśmy numer i po dwóch
sygnałach rozległo się -haloo? - aha. Czyli numer do kogoś należy, ale do kogo?
Nie wiemy, bo się nie przedstawiają. W takim razie walimy niczym krótkim
bojowym kijem bambusowym, że chcemy i prosimy o Pieczoną Cielęcinę w Sezamie
(19 zł) i Wieprzowinę Tajską Panang (19 zł). Po drugiej stronie damski głos,
jakby niezbyt pewny siebie rzuca w eter:
- cielęcina jest- ?. Widocznie była, bo zamówienie przyjęto i
stwierdzono, że - czas oczekiwania to
tak… minimum 40 minut - . W takim razie ciekawe ile wynosi maksimum? Poczekamy,
zobaczymy – stwierdziliśmy jednogłośnie.
Cielęcina w sezami |
Po 40 minutach
zjawił się dostawca – miły, grzeczny, ogarnięty, tylko bez większej gotówki
przy sobie, za to z rachunkiem na wyższą należność niż wynikało to ze strony
internetowej (głos w słuchawce nie podsumował zamówienia). Miało być bez
kosztów dostawy, bo zamówienie opiewało na kwotę wyższą niż 35 złotych. Podobno
są też promocje, ale o nich nikt nie pamiętał przy rozmowie. Nie wierzycie?
Sprawdźcie sami na ich stronie. Było jak było. Z opłatą za dostawę. Pięć
złotych więcej. Żadna tragedia. Zaczęliśmy zbierać grosik do grosika, w czym
dzielnie pomagał dostawca (dziękujemy!).
Wieprzowina Tajska Panang |
Po wymianie uprzejmości zasiedliśmy do konsumpcji.
Na opakowaniach znaleźliśmy życzenia – smacznego w dwóch językach. Wybaczcie,
ale na głodzie nie myśli się globalnie. Nie spisaliśmy i nie zapamiętaliśmy
znaków obcych i nie potwierdzimy cóż to za język życzył nam miłej strawy. A
smak potraw? Naprawdę ciekawy. Cielęcina miękka, gorąca, odpowiednio przyprawiona, bo równowaga pięciu smaków była wyczuwalna – tak jak wskazują dalekowschodnie zasady. Porcja
słuszna i dla studenta i dla operatora koparki ręcznej. Podobnie było z
wieprzowiną. Jadłem i jadłem, a końca nie widać. Łaszek już dawno odpadła.
Świnka była pikantna jak trzeba, lekko twarda, ale tylko miejscowo. Warzywa
(cebula, marchew, pędy bambusa) z dodatkiem grzybów - chrupkie a sos, w którym
były skąpane - aromatyczny i niedający o
sobie zapomnieć, bo czułem to co być powinno, a więc chilli, czosnek, kolendrę
i inne charakterystyczne przyprawy. Ten rodzaj curry jest łagodniejszy od
innych, ale uwierzcie, że jak na nasze warunki – naprawdę ostry. Ta kuchnia tak
ma i za to ją lubimy. Do obu dań podano
surówkę z kapusty i chilli (bardzo przyjemną i świeżą) oraz ryż – miękki,
delikatny, chłodny. O wiele wcześniej ugotowany.
Byliśmy
zadowoleni, bo bez wyjścia z domu poznaliśmy możliwości knajpki Cuu Long i jej
wietnamskiego szefa kuchni. Najedliśmy się i to ze smakiem. Są organizacyjne
wpadki dotyczące kosztów i jakości obsługi, ale to chyba norma wśród
azjatyckich imigrantów. Podobno kiedyś był sobie pan, który pracował u nich, a
potem poszedł na swoje podkradając im klientów (jego numer telefonu nie zniknął
na czas ze strony), ale jakość mówi sama za siebie. Dziewięciu Smoków nie
pomylicie z inną restauracją dalekowschodnią.
Numer telefonu: 507
703 482
Strony w
Internecie:
Komentarze
Prześlij komentarz