V edycja tej pysznej imprezy już
za nami. Było wyjątkowo, a to za sprawą wizyty Roberta Makłowicza.
Rok temu wydawało nam się, że program mimo wielu
punktów był do przejedzenia. Nie udało się. W tym roku byliśmy pewni, że
zobaczymy i przekażemy Wam słownie i fotograficznie niemal wszystko, bo
przecież mieliśmy doświadczenie. Nic z tego. Ciągle działy się rzeczy warte
uwagi, a my musieliśmy wybierać i rezygnować z wielu atrakcji. W niektóre
zakamarki nie udałoby się dotrzeć, gdyby nie pomoc zaprzyjaźnionej redakcji
strony http://olublinie.pl/, za co
serdecznie dziękujemy i polecamy również ich doniesienia z festiwalu.
Tegoroczną przygodę rozpoczęliśmy dość późno.
Ominęły nas czwartkowe imprezy, za to nie mogło nas zabraknąć na piątkowym
pokazie Jean Bosa – „Królewska dziczyzna”. W przeciwieństwie do roku ubiegłego,
wyjątkowo lubelski Belg i najbardziej belgijski Lublinianin postanowił
zaprezentować kuchnię nieco inną, łącząc składniki lokalne z odległymi, dzikie
ze swojskimi. W roli głównej – mięso jelenia i dzikiej kaczki. Role
drugoplanowe, a momentami najbardziej intrygujące należały do czarnego ryżu,
pieczarek japońskich, szparagów i jadalnych kwiatów, choć i listki (malin)
były. Mniszek, nasturcja – to ciągle zbyt rzadko spożywane dobra, dostępne
praktycznie na wyciągnięcie ręki. Szef kuchni dobrał sobie wyjątkowych
pomocników: Paraschosa Axiotisa, Wolfganga P. Menge i Thierry Ayela, szefów z
Grecji, Niemiec i Francji, którymi „rządził”, wypominając im, że przecież nie
są na wakacjach. Ismael Hernandez z Hiszpanii bez zająknięcia zgodził się na
śmiganie przy zmywaku.
W tym miejscu wspomnimy o wielu straganach z pysznościami, które
tradycyjnie rozlokowały się na Starym Mieście, a także na Błoniach pod Zamkiem
Lubelskim. Różne kraje, smaki i temperamenty urzekały niezliczoną liczbę gości.
Nam utkwiły w pamięci gruzińskie warzywa grillowane, pachnące kolendrą, choć
piekielnie drogie, bo kosztujące 20 zł za miseczkę. Nie ominęliśmy ormiańskiego
grilla Anuszik, gdzie jagnięcina walczyła o uznanie z pysznym kebabem
wołowo-wieprzowym z mięsa mielonego, okraszonym sałatką z cebulą, kapustą i
pietruszką, owiniętych obłędnym lawaszem. A na deser – zupa rybna lub smażony
kolusz, serwowane przez OW Łukcze. Oczywiście wybór był o wiele bogatszy.
Zabrakło nam jednak win z Małopolskiego Przełomu Wisły. A może były, tylko z
nas takie łajzy?
Sobotę rozpoczęliśmy na zamkowym dziedzińcu. Tam
ulokowali się zawodowcy, zgłoszeni do konkursu „Lubelskie Smaki”. Zwyciężyła
ekipa Lublinianki, jednak nie wiemy jakie danie przygotowali, ponieważ przed
ich startem krążyliśmy już w poszukiwaniu innych atrakcji, a podczas
odczytywania wyników, nie uznano za potrzebne, by poinformować jakie dania
spreparowali. Towarzyszyliśmy za to ekipie, która zajęła III miejsce. To
restauracja Esencja z Hotelu Artis w Zamościu. Marcin Sikora i Przemysław
Kończyński walczyli nie tylko z czasem (1,5 h), ale i ciastem serowym, które
wałkowali butelką wina. Nie wyglądali na zmartwionych. Poradzili sobie
znakomicie, choć czasem coś wykipiało, a czasem pryskało. Podobnie jak inne
drużyny, musieli przygotować przystawkę i danie główne przy użyciu gęsi,
jagnięciny, jajek, żółtego sera regionalnego (Bursztyn?), śmietany 22%, kaszy
gryczanej i owoców lasu, w tym grzybów.
Panowie Marcin i Przemysław zaproponowali przystawkę pod postacią smażonej i
pieczonej gęsi marynowanej w płatkach róż na serowym cieście, podanej z sałatką
ze śliwek i winnym sosem z róży.
Danie główne w ich wykonaniu to panierowana w
pudrze z kaszy gryczanej i smażona jagnięcina, podanej na kurkowym „tatarze” w
towarzystwie smażonej cukinii faszerowanej puree z selera na sosie z jeżyn. W
jury oprócz panów wymienionych w akapicie o „Królewskiej dziczyźnie” znalazł
się Marek Rybacki. Startowały też reprezentacje Hotelu Lwów (miejsce II) oraz
Dworu Lwowskiego (wyróżnienie). Ciekawi jesteśmy, jak dobrana została ta
obsada…
Jako, że nie dalibyśmy rady obejść się bez
pobudzenia, trafiliśmy po południu na Mały Festiwal Kawy. To był teatr dwóch
aktorów. Być może Wy zobaczyliście więcej? Wpadliśmy do Cafe Teatralna i do
Akwarela Cafe. W pierwszej lokalizacji show było autorstwa Krzysztofa
Szkutnika. Ten cup taster uświadomił nam jak mało jeszcze wiemy o magicznym,
czarnym naparze, który codziennie gości w naszych kubkach i filiżankach. Samo
palenie kawy w machinie Toper było wciągające, a co dopiero degustacje
najwyższej jakości espresso. Robusta i Arabica pokazały co mają najlepszego. W
Akwareli brylował Mateusz Gaca, który specjalizuje się w Latte Art. Rozwiał
nadzieje autora tego tekstu na szybkie opanowanie tej dziedziny. Trzy miesiące
trwa nauka najprostszych wzorów. Ale Łaszkowi udało się stworzyć żabkę na
piance, więc może nie stoję na straconej pozycji?
Nadszedł czas na benefis „Bobka”. Nie sposób
wymienić wszystkich gości zaproszonych przez Waldemara Sulisza, niestrudzonego
organizatora festiwalu. Prowadzenie imprezy powierzono Pawłowi Lorochowi, który
świetnie by się sprawdził przy wszystkich pokazach na Scenie Smaku, ale nie
można mieć wszystkiego. Celne riposty Roberta Makłowicza ozdobiły wystąpienia
Piotra Bikonta, a także nieco propagandowe laudacje polityków. My jesteśmy
dumni z tego, że ta ikona smaku odwiedziła Lublin w celu innym niż realizacja
programu (choć i to jest bardzo ważne) i została tu tak ciepło przyjęta. Było
też coś dla ciała. Orzechówka i sarna Pana Stelmacha z Zajazdu „Marta” w
Pułankowicach nie miały sobie równych.

Trochę zgrzytów mieliśmy podczas występu
restauracji „Kuchnia i Wino”, gdyż uważali oni, że fotografowania dzieła
wykonanego w nieco polowych warunkach to jakieś przestępstwo. My tak nie
uważamy. Pokazali, że radzą sobie bardzo dobrze. Oczywiście warto ich odwiedzić
w Kazimierzu Dolnym. Smak carpaccio z gęsi okraszonej oliwą dyniową na długo
pozostanie w naszych ustach. Jagnięcina z jarzębiną musiała być równie
rewelacyjna.
Pokazy zakończył Ivo Violante z
Cucina&Caffetteria Auriga. Jagnięcina w trzech odsłonach zniknęła w tłumie
w mgnieniu oka. Do tego pesto i sos-tajemnica na bazie octu balsamicznego.
Włoch dziwił się Polakom, że proszą go o ziemniaki w restauracji. Czyżbyśmy nie
tylko my mieli wrażenie, że niektórzy Polacy nie do końca wiedzą, po co
przychodzą do niektórych restauracji? Violante przypomniał jak ważne są
najlepsze składniki, najlepsze w towarzystwie wina i oliwy. Uspokoił też nas,
bo stwierdził, że najlepszy bakłażan to ten gorzkawy, nie solony namiętnie, by
zdusić goryczkę. Zgadzamy się.
To na tyle. Czekamy już na kolejną edycję
Europejskiego Festiwalu Smaku. Panował artystyczny nieład, jednakże bardzo
inspirujący. Mamy tylko nadzieję, że nie będziemy w kolejnych latach świadkami
zjadania własnego ogonka. Niech on ucieka jak najdalej. Wszystkim, którzy
wzięli na barki organizację tego przedsięwzięcia serdecznie dziękujemy, bo
ciągle mało takich imprez.
P.S. Młoda adeptka sztuki kulinarnej – Wioletta Kozioł znakomicie
zaprezentowała się podczas konkursu dla szkół gastronomicznych i w nagrodę
trafi na staż do Wojciecha Modesta Amaro. Zazdrościmy, gratulujemy i
podziwiamy!
Fotogaleria:
Piękna recenzja- Wasze pióro może sie równać jedynie z patelnią Wojciecha Amaro. Piszcie, piszcie :)
OdpowiedzUsuńMałgorzata Wołoszczuk- Znamierowska