U Elizy – jeść legendę



Gdyby tworzono przewodnik wzorujący się na Michelin, ale mniej restrykcyjnym, to uznalibyśmy tę restaurację, za wartą odwiedzenia w czasie podróży, nawet jeśli trzeba nadłożyć kilka kilometrów.

Sęk w tym, że są jeszcze restauracje, którym może być dedykowana cała wyprawa. A więc nie wszystko było udane i wcale nie chodzi tu o spodnie piszącego, które okazały się za ciasne…
Mieliśmy trochę szczęścia, bo Pani Eliza, która osobiście tego dnia doglądała wszystkiego od razu zapowiedziała, że lokal jest zarezerwowany na przyjęcie z okazji Pierwszej Komunii. Szybko jednak dodała, że ma kilka wolnych stolików na piętrze, jeśli nam to nie przeszkadza. Skorzystaliśmy i już po kilku chwilach (obsługa śmigała bezustannie) dowiedzieliśmy się, że flaki z lina są dostępne jedynie na zamówienie z wyprzedzeniem (minus). Rozumiemy, że wymaga to skomplikowanych operacji, ale jeśli to specjalność lokalu, to według nas powinna być dostępna cały czas. My też możemy pochwalić się popisowymi daniami, których akurat nie jesteśmy w stanie podać (ok, może niezbyt trafione porównanie, ale na pewno rozumiecie).
Flaki
Na początek przyjęliśmy przebieraniem palców i języków flaki (8 zł). Domowe, lekko pikantne, z dużą ilością majeranku i nieco zbyt dużą koncentratu pomidorowego, który wybijał się ponad smak flaków i wołowiny (chyba z części ogonowej) nieco zbyt rozgotowanych, choć całość była niezła. Szkoda, że nie stawia się tam na lepszej jakości chleb, który nawet dzień po wypieku zachowałby urok.
Z dań głównych nie mogliśmy ominąć sznycla cielęcego (25 zł), którego menu zapowiada na modłę wiedeńską. Smażona na maśle, panierowana cielęcina była świetna, tak samo smaczna jak jej cena. Delikatność, kruchość i soczystość mięsa nie pozostawiała pola do narzekania. Gorzej z prezentacją. Dodatek sadzonego jajka oddala to danie od wzorca, do którego się odwołuje. Sama cytryna by wystarczyła. Pozytywnej oceny nie ułatwia rozgotowana kasza gryczana, której przydałoby się nieco więcej soli i mizerna sałatka.
Sznycel wiedeński
Karp soute
Gdy Łaszek zajmowała się kotletem z młodej krówki, ja zająłem się karpiem „soute” (22 zł). Może soute oznacza dodatek mąki, bo nią na pewno oprószono rybę przed smażeniem. Grzechem jednak byłoby powiedzieć, że nie było smacznie. Wszystkie rodzaje mięsa są przygotowywane „U Elizy” fachowo. Ryba podobnie jak cielęcina i wołowina, która pojawiła się też na stole, były przyjemnością dla jedzących. Karp miał w sobie dużo soków własnych, ości trafiły się w liczbie kilku na końcu porcji, ale nie popsuły dobrego wrażenia. Cieszy dodatek kręcącego w nosie chrzanu. Warzywa znów te same, trochę sałaty, ogórka i pomidora. Mimo kilku uwag w pewnym momencie zrobiło się cicho, a więc smakowało. Zapach drewnianego domu unosił się w powietrzu, Pani Eliza krążyła między stolikami, rozmawiała z gośćmi, objaśniała rodzinne zdjęcia wiszące na ścianach i serdecznie żegnała – tak powinien zachowywać się dobry restaurator.

Pewnie nam się oberwie za to, ale mimo wszystko i tak uważamy, że warto tam zajechać będąc w okolicy, ale niekoniecznie trzeba podporządkowywać wszystko wyjazdowi do tej niezłej i na pewno klimatycznej restauracji. Czas się tam zatrzymał, co ma zarówno wady jak i zalety.

Adres: ul. Lubelska 123, Piaski
Telefon:  81 721 32 92
Godziny otwarcia: 11-21




Komentarze

  1. Byłam dwa lata temu. Rozczarował mnie śledż dekorowany kiwi i pomarańczą ...W menu tego dnia był prawie wyłącznie kurczak z frytkami. Szkoda. Wnętrze i entuzjazm właścicielki zasługują na dobry styl w kuchni.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz