Idąc tam, stwórzcie większą grupę
i zróbcie rezerwację. Będziecie mieli większy wybór dań i lepszą obsługę.
Po uwiecznieniu kilku eksponatów dotyczących
kulinarnych artefaktów z Bramy Krakowskiej, zrobiliśmy tylko parę kroków, aby coś
zjeść. To był plus, bo nie chciało nam się długo szukać. Tak w ogóle, to miała
być recenzja pewnych kanapek, ale tego dnia właściciel organizował catering i
choć proponował nam pozostanie, mimo oficjalnej nieczynności, to nie chcieliśmy
mu zawracać głowy, obiecując za to powrót. Koniec końców, trafiliśmy do Baru
Polskiego. Po zejściu do piwnicy ukazała się tablica, na której kredą wypisano „stałe
menu”. Pod nimi ustawiono świece, które dopełniły wrażenia miejsca pamięci,
raczej ponurego. A stałe menu wcale nie oznacza, że jest dostępne. Chyba, że
dla wybranych.
Na początku trudno się połapać. Niektórzy siedzą,
inni stoją, a pozostali zamawiają przy kasie. W tej sytuacji instynkt nakazywał
Łaszkowi zająć miejsce
pozbawioną niestety
istotnych dla mnie dodatków, takich jak chleb, cytryna lub chociaż ocet,
zgarnąłem sztućce i popędziłem do Łaszka. Nim wszystko jej objaśniłem,
znów doskoczyłem do zakątka nieco bardziej kuchennego i nalałem nam trochę
zupki. Teraz czułem się bezpiecznie, bo przyniosłem żywność, a zatem
gniewu być nie powinno.
Zupa gulaszowa |
Ta gulaszowa, to mogłaby być równie dobrze
krupnikiem, gdyby podmienić to i owo. Za mało pomidorów, a co gorsze – papryki.
Tłuszczu za to nie pożałowano. Wieprzowe mięso pokrojone w kostkę było
miękkie, ale to by było na tyle z charakterystyki tej mikstury. Gdyby nazwali
ją inaczej, to może byśmy tak się nie czepiali.
Pulpety wieprzowe były najmocniejszym punktem. Dwie
duże sztuki, całkiem ładne i okrąglutkie, przyjemnie wilgotne. Sos
koperkowy do nich to kolejna porcja kalorii, gęsta, ale pozbawiona koperkowego
aromatu, a tym bardziej koloru. Chyba chodziło o wytaplanie kaszy gryczanej,
tak, żeby nikt się nie czepiał, że jest za sucha. Taka jednak nie była. Została
rozgotowana. Dorzućmy jeszcze kąpiącą się w occie sałatę. Tak kwaśny może być
płyn, który dodaje się do sałaty, ale po połączeniu, powinniśmy poczuć
równowagę. Tutaj czekała nas zgaga.
Danie dnia: pulpety, kasza gryczana, sałata |
Przypomnieliśmy sobie o deserze. Zauważyłem
babeczki, ale babki piaskowej już nie, bo stała gdzie indziej. Później wpadła
mi w oko. Czyli jest wybór, to miłe, tylko dlaczego wszystkiego trzeba się
domyślać, lub o to pytać? Babeczki, które odkryłem były proste, ale smakowite.
Kakaowy krem skrywał wisienkę, a te delicje spoczywały na kruchej podstawie z
ciasta. Więc kolejny plus. I jeszcze jeden za stosunek wielkości porcji do ceny
zestawu.
Dodatnio oceniamy też przystawkową galaretę.
Delikatne mięso z nóżek, a do tego troszkę (minimalnie) jajka, marchwi, groszku
i natki pietruszki. Wystarczy, by popchnąć nią setę. Chyba powinna ją
współtworzyć grzybowa pomada, ale my jej nie stwierdziliśmy.
Galareta |
No dobrze. Wróćmy do nieszczęsnych dań głównych.
Jak się okazało, zorganizowana grupa, siedząca nieopodal dostała całkiem nieźle
wyglądające talerze, a więc kataklizmów na kuchni nie zanotowano. Chyba jedynie
wzmożony ruch. Podejrzewamy, że jedzenie przygotowywane jest w kuchni Czarciej
Łapy i dlatego nie wyrabiają się. Tyle, że nas to mało obchodzi. Wystarczyło powiedzieć, że trzeba zaczekać, np. 30 minut. To normalne. Czekaliśmy nawet na zestaw dnia, bo szybko zniknął, to
poczekalibyśmy na inne pozycje ze „stałego menu”. Dodajmy do tego kilka osób
z obsługi, które biegały przy stoliku owej tajemniczej, zorganizowanej
grupy, dbając o nią. Wniosek jest prosty. Klient z ulicy, to inna kategoria.
Babeczka na deser |
Czekając na nasze pulpety pomyślałem o zimnym z
pianką. Beczkowym Tyskim (7 zł za 0,4 l). Co zrobić, niech i takie będzie.
Trafiłem na zmianę beczki i dowiedziałem się, że dobrze jest mieć doświadczenie
w „Chińczyku”, bo wtedy wie się jak zmieniać kega. No proszę. Szkoda tylko, że
nalewania nie uczą w restauracji azjatyckiej, ani w tej polskiej. W jednym z
artykułów przeczytałem później, że piwo można nalać sobie samemu. Gdybym
wiedział…
Wystrój jest łudząco podobny do sąsiedniej knajpki –
Stołu i Wołu. Jedna rodzina. Ceglane mury i drewniane meble, a wśród nich - stół
socjalny. Mimo wszystko całkiem miło się tam siedzi, zwłaszcza, że ciągle
towarzyszy nam ciekawa i różnorodna muzyka. Od Fogga do Mikromusic. My tam
jednak chyba nie chcemy wracać, bo znów możemy trafić na jakąś ważniejszą od
nas klientelę.
Adres: Rynek 19, 20-004 Lublin
Numer telefonu:
Komentarze
Prześlij komentarz