|
Źródło: jemlublin.pl |
Finał
projektu Marka Smaku objął więcej przysmaków, ale tylko te trzy daliśmy radę
poznać.
Czasami mamy wrażenie,
że mieszkańcy Lubelskiego spragnieni nowych lub starych, ale nieznanych
smaków są na szarym końcu beneficjentów różnych przedsięwzięć. Nie wiemy, czy
chodzi o to, żeby zachować elitarność, czy żeby ludzkość nie pożarła wszystkich
zapasów. A może sprawdzana jest gotowość przekazywania gastroniusów przez
takich oszołomów jak my? Z naszej perspektywy proces poznawczy wyglądał następująco:
O! Jest artykuł (płatny) o dawnych potrawach w nowych aranżacjach z okazji
700-lecia Lublina. O! na profilach niektórych restauracji pojawiły się jakieś
informacje. O! na jednym z portali jest długi artykuł wykładający, o co tak
naprawdę chodzi. Tyle. W restauracjach, które odwiedziliśmy, obsługa
informowała o tym przedsięwzięciu, albo i nie informowała. Menu raczej nie
zawierało odpowiednich wkładek (ale jak już pisaliśmy – nie byliśmy wszędzie).
Wyjątkiem była Caffe Trybunalska. Ale tam z kolei na stronie ze specjalnie
przygotowaną maczanką znalazł się też chłodnik, który nie należy do bajki pt.
Marka Smaku. Co więcej – podobno nie wszyscy szefowie i restauratorzy biorący
udział w tej zabawie byli do niej przekonani. Bo narzucano pewne produkty, bo
ktoś miał wizję i inne wizje się nie liczyły, bo to, bo tamto. Dziwne to
wszystko, ale dość smęcenia.
|
XV w. - Perłowa polewka piwna
z bursztynowymi kołdunami |
Pierwszy na drodze ku
wskrzeszaniu dawnych smaków na języku był Kardamon. Jak zawsze kontaktowa i
uczynna obsługa dogadała się z nami i zarezerwowała stolik na 19:30, bo mniej
więcej od tego czasu mila być serwowana ich atrakcja – Perłowa polewka z
bursztynowymi kołdunami (12 zł). Kelner służył informacjami i był chętny
do wszelkiej pomocy. Po raz kolejny musimy stwierdzić, że większość restauracji
może się od nich uczyć. Co do smaku polewki, to spodziewaliśmy się czegoś
innego, a konkretnie faramuszki z kminkiem. Tymczasem otrzymaliśmy
niespodziankę. Lekką zupkę na goryczkowej perełce, chyba wymieszanej z
żółtkiem, o wyraźniej maślano-cytrusowej nucie. Zaryzykujemy jeszcze
stwierdzenie, że dodatkiem były goździki. A kołduny to sprytne połączenie
karmelu i Bursztynu. Ten ser zawsze daje radę i uszlachetnia każde towarzystwo.
To nie są teraźniejsze smaki. To ślady dawnych upodobań Polaków. Kucharze z
Kardamonu spisali się świetnie.
|
XVIII w. - Grasica po francusku
dla króla Stasia |
Jak się okazało,
kolejny przystanek na naszej drodze – Arte
Del Gusto jest połączony z Kardamonem osobą właścicielki. Była ciekawa
naszej opinii o ich daniu – Grasicy po francusku dla króla Stasia (17 zł).
Przyznała też z bólem, że ciężko jest przekonywać Polaków do prawdziwie
włoskich smaków (nieśmiertelna carbonara ze śmietaną). Wspólnie stwierdziliśmy
jednak, że z dnia na dzień jest lepiej. Wystarczy spróbować ich oryginalnej
mozzarelli, żeby zrozumieć jak jesteśmy oszukiwani w innych knajpach. A więc
uczmy się od tych, którzy znają się na rzeczy. A ta animelka, która wyszła spod
ręki Ivo Violante to najlepsze danie tego wieczoru. Nie na darmo grasica zwana
jest mleczkiem cielęcym. Zestawiono ją z innymi składnikami dania na zasadzie
kontrastu. Tak też na pewno dawniej jadano. Orzechy z karmelem, delikatnie
chrupiąca kostka buraczkowa, piana truflowa i dwa intrygujące „badyle” o smaku
spieczonych paluszków, znanych z imprez. Kontrapunkty w smaku i wielka dbałość
o prezentację urzekła nas. Violante sam stwierdził, że dla niego praca w kuchni
to zabawa, którą kocha.
|
Czekadełko |
To się czuje. Jesteśmy pewni, że gdyby przykładał się
do każdego dania tak samo, to Arte Del Gusto nie miałaby konkurencji, ale z
temperamentem tego Pana nikt nie wygra i to też jest piękne. Prawie
zapomnieliśmy! W ramach czekadełka otrzymaliśmy ciasto francuskie z wątróbką
i sosem malinowym, który pojawił się też obok grasicy. Udany starter, godny
finger food i w ogóle szapo ba.
|
XIV w. - Maczanka Gorajska |
Ostrzyliśmy sobie zęby
głównie na propozycję z Caffe
Trybunalskiej. Maczankę gorajską za 34 zł (Maczankę
Dymitra, dworską), której nie znaliśmy zupełnie. Po głowie chodziła jedynie
maczanka krakowska. Trudno nam się odnieść w jakikolwiek sposób do oryginału.
Jarosław Sak – szef kuchni, zapowiadał dekonstrukcję dania i dobrze, że to
uczynił. Ucieszyła nas obietnica z karty, która zapowiadała brukiew. Niestety
słodycz marchewkowego puree ją zagłuszyła. Cieszyła za to chrupka wersja pomarańczowego
warzywka i innych mu towarzyszących (ach te szparagi!). Mięso jak zwykle w
Trybunalskiej doprowadzono do perwersyjnej w odbiorze konsystencji. Czyli danie
smaczne. Ale czy to jeszcze maczanka? Trochę odważniejsi przystąpiliśmy do
Burgera Trybunalskiego (19 zł). Szef był ciekawy naszej opinii, a więc
spieszymy:
|
Burger Trybunalski |
Bułka była świetna (chyba najlepsza burgerowa jaką jedliśmy w
Lublinie), co nie dziwi, bo piekarnię Trybunalska ma wybitną. Z mięsem już
nieco gorzej, bo smak wołowiny przytłumiła kolendra i inne przyprawy. No i
więcej krwistości prosimy. O to zawsze można zapytać. Problemem była zbyt duża
ilość słodkiej konfitury cebulowej. Skoro przykryła nawet aromat sera
pleśniowego, to coś jest nie tak. Szkoda, że Pan Jarek się nie pojawił. Zgodnie
z jego wytycznymi daliśmy obsłudze znać, że jesteśmy, ale pewnie tego dnia
roboty było więcej niż zwykle. Pocieszyło Bitter Ale z browaru Trzy Korony,
któremu towarzyszyły solidne paluchy z gruboziarnistą solą, obecne jako darmowa
przekąska już na starcie.
Liczymy, że pozostałe
restauracje też się spisały, a goście jednak trafili na lekcję historii
gastronomii. A Wy zaliczyliście kulinarną Noc Kultury?
Komentarze
Prześlij komentarz