Day&Night w Hotelu Willowa (zamknięta) – degustacja nowego menu

Zjednoczenie środowiska kucharzy i promowanie polskich smaków – to ambitne zadania, które postawiła przed sobą załoga ze Sławinkowskiej 15.

Łukasz Kubiak
Zaproszenie na kolację degustacyjną w dniu 26.10,  skierowane było do blogerów kulinarnych, którzy mają coraz większy wpływ na kształtowanie kulinarnych gustów i opinii o gastronomii. Warto zauważyć, że jest to tak naprawdę jedna z pierwszych tego typu inicjatyw, niezainicjowanych przez blogosferę. Szefowie kuchni – Marcin Jurek i Łukasz Stalęga, dla których internetowe publikacje są cennym źródłem informacji, odważyli się wystawić na ogień krytyki, chcąc jednocześnie informacji zwrotnej dotyczącej kierunku rozwoju ich wizji. Świetny pomysł, który powinny podchwycić inne restauracje. Nie chodzi o karmienie sępów, w nadziei na pozytywną opinię i naganianie klientów, ale o zwrócenie się do tych, którym najbardziej zależy na świecie smaków. Zazwyczaj w naszym mieście, promocja lokalu odbywa się na zaproszeniu przedstawicieli wciąż tych samych mediów, którzy temat łykną, albo i nie, wstawieniu kilku chwytliwych gadek o tym, jaki to lokal jest wyjątkowy, przekazaniu notki prasowej, która jest powielana bez żadnych zmian, tudzież na zaproszeniu wszystkich możliwych znajomych, bliższych lub dalszych, którzy wcześniej nabiją knajpie trylion lajków na FB. Myślimy, że to się będzie zmieniać, wszak do Lublina wszystko dociera z pewnym opóźnieniem, a więc i ten trend znajdzie swój czas. Szkoda, że w niedzielny wieczór nie dotarli wszyscy zaproszeni - jak widać nie każdy chce się bratać z autorami niezależnych opinii.
Krystian Gorzkowski
Drugą ważną kwestią, na której zależało organizatorom, na czele z otwartym na nowe pomysły dyrektorem Wojciechem Mościbrodzkim i perfekcyjnym menedżerze Krystianie Gorzkowskim było zasianie w uczestnikach ziarenka kreatywności w kwestii pomysłów na zjednoczenie środowiska kucharzy, które jak przyznali szefowie Day&Night – panowie Jurek i Stalęga, jest mocno podzielone, a jego wspólne działania, choćby pod kierunkiem profesjonalnych stowarzyszeń, to martwy temat. Nie wiemy skąd pochodzi brak chęci współdziałania, ale wierzymy, że można to zmienić, a więc spróbujemy popytać, podrążyć i coś wyszpącić. Przykro było słyszeć, że w tej kwestii znów jesteśmy za innymi miastami, choćby Rzeszowem, gdzie ilość ciekawych lokali jest o wiele większa, a kucharze o wiele bardziej zjednoczeni i liczniej reprezentujący to miasto na konkursach kulinarnych. Jak przyciągnąć klientów i dać im możliwość poznania ciekawych smaków? O tym wszyscy chętni mogą porozmawiać w gościnnych progach Hotelu Willowa. Dyrektor Mościbrodzki zadeklarował, iż takie spotkania mogą się odbywać właśnie tam.
Przystawka
Przejdźmy do kolacji. Zaczęło się od prezentacji win wyselekcjonowanych przez somelliera, pasjonata i doświadczonego importera ciekawych butelek – Łukasza Kubiaka, którego się nie spodziewaliśmy. Pan Tomasz niestety nie mógł zostać dłużej z powodu pilnego wyjazdu do Poznania, ale należą mu się słowa uznania za chęć towarzyszenia nam choć przez chwilę i opisania dobranych do posiłku trunków. Nam bardziej przypadło do gustu wino białe – Grüner Silvaner od Johanna Geila. O żywym kolorze, morelowym posmaku i krótkim, ale zdecydowanym – pikantnym finiszu. Nie znaczy to, że czerwone(OVEJA TINTA Graciano 2013) było gorsze. Ciekawe, bo ze szczepu Graciano, które zazwyczaj jest dodatkiem do kupażu. Z nutami jagodowymi, czekoladowymi. Nie oszukujmy się. Po spróbowaniu go jako drugie, już po przystawce – nie mogło wygrać z opisywanym wcześniej.
Zupa
Skoro o przystawce mowa, to był nią „pieczony rostbef z macerowanymi zimowymi warzywami i jajkiem sous-vide”. Czerwone plastry pieczystego były podkreślone pietruszką, marchewką i selerem, których aromat uwalniał się po połączeniu z bezbłędnym jajkiem w koszulce. Nieco zbyt czosnkowy sos momentami zagłuszał mięsko, ale nie popsuł bardzo przyjemnych odczuć. Dobrym pomysłem było potraktowanie mięsa gruboziarnistą solą, która przyjemnie chrupała.
Następny w kolejce był „krem z białych warzyw, podany z delikatnym sufletem z wędzonego boczku”. Może nieco zbyt delikatnym, ale solidnie przyrządzonym. Gwiazdą był krem z białych warzyw o kolorze oczywiście czarnym. W końcu przekonaliśmy się do kolorowania sepią.
Danie główne
Daniem głównym była „golonka w glazurze piwa Koźlak na puree z cebuli i ziemniaków z kapustą włoską z sosem francuskim”. Do golonki nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Chrupiąca skórka kryła rozpływające się w ustach różowe mięso, z apetycznym tłuszczykiem. Może zachwycilibyśmy się nią bardziej gdybyśmy częściej golonki zamawiali w restauracjach, bo po kilku nieudanych próbach zrezygnowaliśmy z zamawiania jej. Teraz wiemy gdzie udać się na porządnie zrobioną. Przyjemnie zaskoczył sos z koźlaka. Wreszcie ktoś wydobył jego paloną słodycz i bezbłędnie wykorzystał w nieśmiertelnym połączeniu golonka+piwo. Jeszcze tylko gładkie puree i najlepsza chyba z tego towarzystwa – kapusta podkręcona gorczycą. Mało kto po tej propozycji miał jeszcze w sobie oznaki głodu, ale miejsce musiało się znaleźć.
Deser

Oddział kelnerów pod dowództwem Krystiana Gorzkowskiego podał zwieńczenie kolacji, deser – „kawę z pączkiem”. Pianka, a pod nią krem z karmelową taflą okazały się  najsmaczniejszym deserem, jaki mógłby kryć się pod oszczędną nazwą – kawa. Ale to nic. Ziemniaczany pączek, który powalił puszystością i charakternym nadzieniem ze śliwek, czerwonego wina i pieprzu był i pozostał gwiazdą wieczoru. Szacuneczek za przypomnienie, że kiedyś pączki były słonym, iście wytrawnym przysmakiem.
Marcin Jurek i Łukasz Stalęga
O obsłudze nie można napisać złego słowa. Nic dziwnego. Pan Krystian – menedżer, którego pamiętamy jeszcze z czasów Grand Hotelu Lublinianka wprowadził najwyższe standardy. To przyjemność oglądać go znowu w akcji. Jeszcze tylko espresso o wyraźniej, ale odpowiednio zbalansowanej kwasowości i nastał czas pożegnania. Oby nie na długo.

Szefowie kuchni, którzy byli żądni ocen uczestników kolacji, usiedli do stołu i odpowiadali na wszystkie pytania, przyjmując wszystkie rady do serca. Przykład godny naśladowania.  Przyznali, że ich pierwsze menu, które znamy z wizyty sprzed kilku miesięcy było nieco zachowawcze i dopiero teraz rozwijają skrzydła, stawiając bezkompromisowo na swoim, co nieco niepokoi dyrektora, Pana Wojciecha J. Nam nie pozostaje nic innego, jak pogratulować i odpowiadając na apel, pomóc w wydreptywaniu wspólnych ścieżek lubelskich kucharzy i smakoszy.

Komentarze