Czarcia Łapa (zamknięta) – wracać się nie chce...



...ale wpaść trzeba.

            Zmiany, zmiany. Nowy wystrój, nowe menu. Nowy styl? Niekoniecznie. Stara pewność siebie granicząca z pychą pozostała. A legenda o czarciej łapie odsunęła się w cień. Nawiązań nie stwierdziliśmy.
            Zrobiło się przestronnie. Na tyle, że przy próbie rezerwacji stolika dowiedzieliśmy się, że miejsc jest tyle, iż nie jest to koniecznie. I to była prawda. Przy okazji – rozmowa telefoniczna była miła, a przy tym szybka i konkretna. Warto pamiętać, że czasami obsługa zaczyna się jeszcze przed przekroczeniem progu restauracji. Wystrój jest dyskusyjny, a zdania o nim mocno rozbieżne. Pewien pan zapytał kelnerki, czy widzi efekt końcowy i ze zdumieniem przyjął fakt, że o to właśnie chodziło. Pewna pani stwierdziła wprost, że w piwnicy jadać nie zamierza. I nie o położenie lokalu jej chodziło. W piwnicy obecnie chyba mieści się kuchnia, która zajęła prawdopodobnie teren Baru Polskiego. Jednak są i tacy, którzy dobrze się czują w surowym wnętrzu. Na pewno nie odwraca ono uwagi od jedzenia, a ono jest mimo wszystko godne uwagi. Cierpliwa pani kelnerka chętnie objaśniała, doradzała i zapisywała zamówienia (było nas 9 osób). Nie ukryła braku pewności siebie i lekkiej niezdarności, ale wierzcie, że wolimy taki serwis niż ten koguci, dość cwaniakowaty, reprezentowany przez jej niektórych męskich odpowiedników.
            W menu znajdzie się i drób i wołowina, wieprzek puławski i ciastko czekoladowe, ale główny kierunek to ryby i owoce morza, które podobno kiedyś będzie można wybierać samemu. Szumnie zapowiadanego akwarium nie zauważyliśmy, ale rachunki same się nie zapłacą, knajpa musi działać. Wszystkie potrawy przygotowywane są „ręcznie, na miejscu ze świeżych produktów. Nie odmrażamy...”. Uwaga ta chyba nie dotyczy frytek. Dość tradycyjnego biadolenia.
Sznycel z wieprzowiny puławskiej
Sznycel z wieprzowiny puławskiej (19,90 zł) był chrupiący, z bardzo dobrym (nic dziwnego), przyjemnie wilgotnym mięsem, niestety miejscami przypalony. Serwowanie go samotnego na wielkiej desce jest pretensjonalne.

            Zupa caldo gallego (18,90 zł) trochę przeraża ceną
Zupa caldo gallego
zwykłych zjadaczy chleba, ale spora miska syci niebywale zawartością. Kiełbasa, kapusta, boczek, fasola. Rozumiecie, że to już jest fajne, a jak dodamy otoczkę w postaci ostro-słodkiego bulionu o galicyjskim pochodzeniu, to odkryjemy, że pomimo obcego rodowodu i zdecydowanie nie polskiego charakteru, ta zupa cieszy i oddala wątpliwości.
Dorada z pieca
            Na przystawkę czekałem najdłużej ze wszystkich (czemu?), ale byłem chyba najbardziej zadowolony. Ale skoro ja czekałem, to i Wy możecie. Wcześniej przyniesiono doradę z pieca (12 zł/100 g). Za 3 łącznie zapłacono 144 zł. Dużo. Samo mięso było bez zarzutu. Soczyste, jędrne, aromatyzowane ziołami i cytryną (nie każdy - a już na pewno Łaszek -  lubi charakterny aromat cytryny na delikatnej rybie).  A policzki to już w ogóle super sprawa.  Skórka chrupała, ale była zbyt słona. Problemem były dodatki. Obsługa powinna chyba pytać o stopień wysmażenia cytryny. Jedna z osób dostała czarny owoc i nie o kolor chodzi, ale o zbyt wysoki poziom goryczy. Pieczony czosnek powinien być kremowy, a nie na wpół surowy. Liście chrzanu o ile były, to wystąpiły podobno w wersji posiekanej. Trzeba się bardziej postarać.
            Panierowany dorsz (6 zł/100 g/ nasz 16,80) byłby idealny, ale zabrakło odrobiny soli. Chrzęst panierki nie wynagrodził też trochę za suchego białka. Pomidorowy sos tatarski to też osobliwy dodatek. Przekombinowany. Za to musztardowy majonez był w dechę. Chcecie dodatkowe sosy, np. zwykły keczup? Płaćcie piątaka. Chcecie litr wody? Dawajcie 14 zeta. Szkoda, że przy tych cenach nie ma jakiegoś czekadełka.
           
Ośmiornica
Cały obiadek został zakończony moją przystawką.   Za to sprężyste ciałko ośmiornicy, ogarnięte żarem grilla wywołało spełnienie. Zero gumy. W roli dodatku ustrzeliłem jeszcze soliród (8 zł) – lekko gorzkie, mięsiste pędy tego zielska to interesujący dodatek do wielu dań. Może przesadzono z tłuszczem, który w ilości znacznej towarzyszy wielu daniom z Czarciej, ale wydobywanie smaków można i w ten sposób uskuteczniać. Tak w ogóle, to mamy wrażenie, że przystawki w Czarciej to najsłuszniejszy trop, który warto koniecznie pożreć.
Soliród
Grillowana ośmiornica (39,90 zł) była dla mnie kompletnym daniem, choć to przystawka. Towarzyszyły jej ziemniaki persillade. Smaczne, chrupiące, choć czosnku i pietruszki nie zapamiętałem. Inaczej sprawa się ma z tłuczonymi ziemniakami, w których owe składniki występują w znacznej ilości, podkręcone kaparami. Dobry pomysł za 8 złotych.
            Sami widzicie, że w Czarciej nowości, ale trochę po staremu – gotować potrafią, smaki wyrobione, ale żeby chciało się posiedzieć, to już niekoniecznie.

Adres: Rynek 19
Telefon: +48 81 532 82 00 lub +48 533 644 150
Godziny otwarcia: kuchnia od niedzieli do czwartku od 12 do 22, piątek i sobota od 12 do 24
Szef Kuchni: Maciej Borucki
           

Komentarze

  1. Przyznam, że jeszcze nie byłam po tych zmianach, ale słabo wygląda w menu ta pozycja z oddzielnymi dodatkami, trochę jak relikt PRL. Wcześniej dania były w całości skomponowane, a teraz mamy pozycję "stek", za niebanalną cenę bodajże 70 zł i to jest cena tylko mięsa, a co z jakimiś dodatkami? Frytki kosztują 8 PLN i dziwi mnie że w cenie steka nie zawiera się garści mrożonych ziemniaków, serio :D Nie chodzi o pieniądze tylko bardziej o to, jak po zmianach podchodzi się do dań. Zwłaszcza, że kiedy mamy "całe" danie to mamy szansę spróbować nowych kompozycji, połączeń. A tak - zjadamy mrożone frytki, które są wszędzie i które są już uważane niemal za tradycyjny składnik polskiej kuchni (obok ziemniaków opiekanych ;)). Słabe.
    Ale szansę na pewno dam - bardzo jestem ciekawa, zwłaszcza churrosów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzamy się. "Frytki" i te oddzielnie zamawiane dodatki to faktycznie denerwująca kwestia. Kolejna restauracja, którą opiszemy, też cierpi na ten syndrom. Pozdrawiamy!

      Usuń
  2. Jestem bardzo rozczarowana wystrojem i obsługą po wielu próbach zamówienia ryby musiałyśmy odejść z niczym , bo kucharz nie wiedział co ma i nie chciał dużej ryby podzielić tak by mogły zjeść 2 osoby . Każda pani domu zrobiłaby to bez problemu. Na koniec okazało się ,że 400 gramowa ryba była rybą 200 gramowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. a to mi przypomina dlaczego tam nie chodzę
    arogancja kucharza jest legendarna

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz