Podsumowanie roku 2017 – TOP 10 i wyróżnienia

Nasz ranking obejmuje restauracje nowe lub odwiedzone po raz pierwszy w roku 2017. Liczył się smak, ale też podejście do gości i tzw. klimat. Poza rankingiem, wspomnieliśmy jeszcze o dwóch miejscach, które nas najbardziej zaskoczyły. Jedno pozytywnie, drugie negatywnie. Znalazło się też wyróżnienie dla miejsca, które nieźle namieszałoby w rankingu, gdyby nie było inicjatywą sezonową.

10. Kaslik (Nadrzeczna 24, Kazimierz Dolny)


To nie są polskie rejony smaków. To są te smaczne odkrycia, dla których warto wejść w nieznane, nawet jeśli tabun słoikowych warszawiaków obsiądzie Was dookoła. Świetne dania z grilla, których zapowiedzią są miłe zapachy zapraszające nawet z oddali. Minusy? Rzadko narzekamy na ceny lub wielkość porcji, ale tam ewidentnie przydałoby się to poprawić.


9. Zaczarowana Dorożka (Grodzka 1, Lublin)
Wszystko miało wyraziste smaki. Znacie te narzekania, że w nowoczesnych restauracjach jest ładnie na talerzach, ale próżno w nich szukać smaku? W Zaczarowanej Dorożce deficyt pysznych doznań Wam nie grozi. A wszystko w przedwojennej oprawie muzycznej i w zgodzie z dawnymi recepturami. Do tego świetna obsługa z prawdziwego zdarzenia, która umie tylko się wysłowić, ale i porozmawiać, doradzić oraz zapewnić gościom komfort. Co do poprawki? Będzie to trudne, ale warunki lokalowe nie są najkorzystniejsze. Ciasno, ciemno, nieco piwnicznie.

8. Karczma Nałęczowska (Poniatowskiego 4, Nałęczów)
Tu pewnie będzie nieco kontrowersji. Liczymy na Was. Lubimy miejsca, w których menu oferuje przynajmniej 2-3 oryginalne pozycje. Kazik mawiał, że płyta jest dobra, jeśli są na niej 2-3 dobre piosenki. Czekadełko w postaci dobrych cebularzy, wciągające faworki z karpia, sporo dziczyzny to tylko część smacznej wizyty. Nie miejcie wątpliwości – warto. Ale mimo wszystko celujcie we wczesne godziny, omijajcie terminy weekendowe. Gdy wpadła do lokalu zorganizowana grupa szalonych sześćdziesiątek, obsługa zaczęła przegrywać. Jest nieco przaśno-rubasznie, wystrój ciężki i „trupiozwierzęczy”, ale jak to mawiają – „taka karma”.

7. Perła Sport Pub (Stadionowa 1, Lublin)
Da się zrobić pub sportowy z fajnym jedzeniem? Pewnie. Oni to pokazali. W ramach minusów wskazalibyśmy czynnik ludzki. Obsługa podczas jednej z wizyt bezsensownie z nami dyskutowała. Nie jest to normą, bo innym razem chętnie z nami rozmawiano i słuchano pochwał oraz uwag. Poza tym – strzał w dziesiątkę. Gofry na słono, kanapki pełne umami i desery niekoniecznie słodkie - ogolili nas do zera, ale portfel nie został zbyt mocno odchudzony, a wystrój surowo-industrialno-sportowy dopełnił spójne wrażenia.

6. Cafe Mari (Grottgera 8, Lublin)
To jedno z tych miejsc, w których nikt się nie pręży, nie słodzi, nie kombinuje, bo kuchnia broni się smakiem. Porcje są idealne na lekki obiad. Tęsknimy za ich tatarem, kiełbaską domowej roboty, nawet za indykiem. Idźcie, zjedzcie, odczekajcie kilka dni i sami to potwierdzicie. To w sumie kawiarnia z solidnie rozbudowanym menu. Kaw i ciast nie próbowaliśmy, taki już nasz urok, że czepiamy się tego, co mniej oczywiste. Zasadziliśmy się na obiad i nie żałujemy. Obsługa podchodzi do codzienności raczej na luzie, ale w niczym nam to nie przeszkadzało.

5. Il Posto di Luca Santarossa (Jana Sawy 5, Lublin)
Pizzy niczego nie brakowało. Zwłaszcza tej z serdelkami i ziemniakami (tak, dobrze zrozumieliście), ozdobiona na dodatek żółwikiem. Polecamy. Nie brakowało, podobnie jak i całemu lokalowi. Przydałoby się więcej miejsc, a także ktoś do pomocy, bo jak przyznała właścicielka – przy stałej popularności lokalu, nie jest lekko. Podsumowując – wad nie stwierdzono. W progu usłyszeliśmy: „wchodźcie, siadajcie” – tak powiedziała właścicielka i od razu zrobiło się ciepło i to nie za sprawą ogrzewania. Od progu czuć przyjazną atmosferę i naturalną gościnność. „Dobrze trafiliście, dzisiaj przywieźli w końcu wino”. Jeśli ktoś nie wierzy, że w lokalu gastronomicznym może panować rodzinna atmosfera, musi tam zajrzeć. Nie zdziwcie się, jeśli traficie na brak wolnych miejsc lub deficyt ciasta. Ludzie walą drzwiami i oknami.

4. Kuchnia i Wino (Krakowska 11, Kazimierz Dolny)
Jedzenie swoją drogą, ale przyznajcie się, ile razy nie płaciliście za wodę do posiłku? Dobry przykład. Tanio nie jest, ale bankructwo nikomu nie grozi. Restauracja jest spójna w kontekście wystroju, obsługi i oferty. Pamięta o lokalnych akcentach i sezonowości. Będąc w Kazimierzu - pod wpływem nastroju gastronomicznego -  wpadnijcie do Kuchnia i Wino. Zwłaszcza na rybę. Nasz sandacz został przygotowany perfekcyjnie – skóra strzelała pod zębem i minimalną ilością soli, a mięso było pełne, zwarte i gorąco-wilgotne. W menu są zawsze jakieś ciekawe propozycje. Zupa rybna z chrupiącą sardelą, świetnie zbalansowana sałatka z truskawkami, kalarepą marynowaną, porzeczką, malinami, bobem i cebulą. My wrócimy na sztufadę.

3. Gothic Cafe (Starościńska 1, Malbork)
„Człowieku...wychodzisz z pociągu i...śmierdzi. Potem wchodzisz na takie duże pole z kupą cegieł (jakieś 3 mln). Załatwiali się tam nawet z 17 metrów i wiedzieli, do czego służą liście kapusty. No, a potem, trafiasz tam, gdzie wszystkie stoliki zajęte, ale można się dogadać, jak człowiek miły. I jesz tak: puszyste bułeczki z masłem gorczycowym albo z pesto, daktyle z kozim serem (to wszystko gratisiki), potem wyciągasz szelągi za: świetny, pełny rosołek z wkładką mięsną i domowymi kluchami, nieco zbyt twardo opanierowaną kaszankę z pieczoną papryką z puree'owaną, konkretną i mężną terynkę z sosem tatarskim i różnymi smacznymi pierdółkami, a także rzodkiewki z jajkami i berberysem, dzięki którym można polubić... szczypior. Do tego świetna, elastyczna i będąca wszędzie obsługa i magia miejsca - takiego pogrzegawanego podłogowo zameczku”. Podsumowując - Gothic Cafe. Historia, nowoczesność, smak i profesjonalizm.

2. Phuc Phuc (Lubelska 79, Lubartów)
Takiej restauracji orientalnej brakuje nie tylko w Lublinie. Jak inaczej wyjaśnić to, że rezerwacja telefoniczna przeprowadzana jest z pełnym profesjonalizmem, a obsługa już na miejscu wyjaśnia istotę każdego dania i nawet, niezbyt marketingowo zaleca wybieranie mniejszych porcji lub nawet zamawianie mniejszej liczby dań? Przecież to klient (dla niektórych jest tym samym co gość) powinien się martwić o to ile zje. Dziwaczne też jest to, że nie używają warzyw z gotowych kompozycyjnie mrożonek – na jakim świecie oni żyją? Przecież po to są zamrażarki, żeby nie martwić się jakimiś tam dodatkami. No i jeszcze te zapachy, które nie każą po powrocie do domu uruchamiać pralki. Toż to przecież normalne w wielu miejscach, że musi śmierdzieć. Na fiołkach się nie smaży nie? No i ta skandaliczna, delikatna cielęcina. A co to za różnica by była, jeśli klient dostałby wołowinę. Też krowa. A jak krowa w zupie pho (przepysznej) to w Phuc Phuc musi być medium. Już bez przesady, nic by się nie stało jak byłaby well done. Wielkie mecyje. Śmialiśmy się, że wszystko robią nie tak, bo przecież to nie możliwe, żeby było tak dobrze. A jednak. Dużo, dobrze, z subtelnością, ale i ogniem. Jeśli chcecie sobie poprawić chmur, to rezerwujcie stolik (koniecznie) i jedźcie.

1. Chapter One by Piotr Kwiatosz (Rynek 14/2, Lublin)
W opcji obiadowej lub lunchowej - jeśli wolicie – za 49 zł otrzymujemy cztery dania. Porządnie wykonane, nieprzekombinowane, dopieszczone i po prostu broniące się smakiem. Dania według nas zostały tak pomyślane, by zaczynać od smaków najmniej skomplikowanych i subtelnych, a kończyć na złożonych i pełnych. Wizyta w Chapter One była czystą przyjemnością, a to nie zdarza się często przy chodzeniu po knajpach. Ekipa Piotra Kwiatosza wie, o co chodzi. W Lublinie da się zrobić restaurację w stylu fine dining. Da się używać świetnych składników i traktować je z szacunkiem, czułością, ale i z nowoczesnym sznytem. Wcale nie musi być drogo, co udowodniła nasza wizyta. A nawet jeśli, to, czy nie warto choć raz zaszaleć? W Chapter One, oprócz świetnego jedzenia, otrzymacie też bardzo dobrą obsługę (i opiekę) kelnerską. Było smacznie, miło, przytulnie i z klasą. Tak wyobrażamy sobie pobyt w restauracji.

WYRÓŻNIENIA:

Sadyba Rozalin (Rozalin 56) – za gościnność
Miejsce nie jest typową restauracją, więc trochę błądziliśmy po ich siedzibie. Zaczepił nas pewien pan i rzekł:
- Czy mogę w czymś pomóc?
- Chcielibyśmy coś zjeść, ale widzimy, że chyba mają Państwo pełne ręce roboty.
-Proszę zaczekać, zawołam szefa.
Nadszedł szef (Mirosław Gołoś).
- Dzień dobry. Słucham państwa.
- Dzień dobry. Nie chcemy sprawiać kłopotu, przyjechaliśmy na obiad, ale to chyba niezbyt dobra pora, a poza tym, nie mamy gotówki, a właśnie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że pewnie nie można płacić kartą....
- Mają państwo rację, tu nawet pojawienie się chwilowe internetu jest sukcesem. Najlepiej by było, gdyby przyjechali Państwo w dzień powszedni, ale każdy termin będzie dobry, jeśli Państwo wcześniej dadzą znać telefonicznie.
- Dobrze, tak zrobimy. Dziękujemy i na pewno - do zobaczenia. To piękne miejsce.
- Ale zaraz, zaraz. Skąd pastwo przyjechali?
- Z Lublina.
- To trochę kilometrów państwo zrobili. To nie może tak się skończyć. Zapraszam do stołu. Nie mogę państwa tak zostawić.
- Ale my nie mamy gotówki.
- Nie trzeba, może następnym razem...
Usiedliśmy, a na naszym stole za chwilę wylądował smakowity torcik z wędzonego drobiu z owocowym sosem i musem z zielonego groszku, a do tego słuszna flacha lemoniady i torba z prezentem - wytrawna konfitura z daktyli i pomarańczy. Obiecywano jeszcze deser, ale to zostawimy sobie na następny raz.
Dziękujemy raz jeszcze!
P.S: A w niektórych knajpach nawet nikt nie podejdzie, albo zapomni lub zacznie się kłócić o byle co...

Munchies (Zielona 5A) – za fast food w stylu slow food, smak i luz
To byli królowie lata. Po jedzeniu doszliśmy do wniosku, że Munchies mógłby spokojnie zastąpić wszystkie bary z kebabem, a nawet większość restauracji, bo serwują mięsko, sosiki, dużo umami (które ucieszy także po „kilku głębszych” – dobre piwko też się najdzie) i trafione dodatki, a to wszystko w wersji de luxe i w zielonym otoczeniu podwórka z duszą na Zielonej - ulicy, która od niedawna tętni życiem. Łopatka, policzek, ich KFC lub zwykła kiełbaska – każde danie cieszyło. Nie wiemy, co z nimi będzie, ale liczymy, że w czasie krótkich spodenek i nagich pach - Munchies będą znowu rządzić.

NAJGORSZA WIZYTA:

Gospoda Sto Pociech (Pocztowa 38, Chełm)
Gospodo – to była twarda lekcja z życia klienta, ale liczymy na rewanż. Po tej wizycie musieliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę. „Skwierczące krewetki nie miały jak skwierczeć. Podduszono je na maśle i tyle. Wyglądały dość biednie, smakowały podobnie „Coś nie tak” – powiedzieliśmy jednocześnie, lecz było już za późno. Antrykot był jak zemsta, tylko za co? Niczym przysłowiowa podeszwa. Szkoda zwierząt. Depresja zaczęła nas ogarniać przy makaronie z cukinią i krewetkami (16 zł). W smaku głównie śmietana. Zamiast krewetek-kurki. Ale ta zamiana nie byłaby problem, gdyby nie chrzęszczenie piachu pod zębami. Łaszek złożyła reklamację, a w ramach jej realizacji otrzymała ten sam talerz z niedbale wyjętymi brudnymi kurkami (kilka zostało), wzbogacony znów biednymi krewetkami. Przegięcie. Rachunek uregulowaliśmy nieco wcześniej, więc pozostało odnieść pełny talerz i się poskarżyć. Pani kelnerce najwyraźniej odjęło mowę. Cóż. Czasem nawet moc roszponki (stosowana w restauracjach równie namiętnie, co kiełki i rukola) nie pomoże”.

Restauracjom, ich właścicielom, ale w szczególności ekipom kuchennym i kelnerom dziękujemy za kolejne doświadczenia. Zdecydowana większość była pozytywna. O złych chwilach chcemy szybko zapomnieć. Do zobaczenia przy kolejnych.

Komentarze

  1. Podsumowując mój ubiegły rok (b. skrótowo):
    - seromania padła zanim zdążyłam dojść :(
    - Thai story które było olśnieniem i pewniakiem wiosny/lata zimą totalnie zszedł na psy (dwa podejścia w obu potrawy NIEJADALNE) - tu bardzo jestem ciekawa opinii Państwa
    phuc phuc nie zawodzi - szkoda tylko ze nie da się wpaść spontanicznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Seromania była porażką. Poprzedniczka Vicenti dobrze się zapowiadała. W Thai Story ostatnim razem byliśmy w listopadzie. Znów bez zastrzeżeń. Ale może coś zmieniło? Poprosimy o szczegóły.

      Usuń
    2. Ja byłam w połowie grudnia, dostałam warzywa (rzekomo z woka) kompletnie surowe, w niedbale skrojonych kawałach i dziwne gumiaste tofu. Moja siostra curry w kolorze brudnej ścierki w smaku.. żadne. Córka tez była i wiem tylko ze makaronu z warzywami po prostu nie zjadła. Cos jest nie tak bo to dwa różne dni były... Teraz osobiście już się boję próbować... I znowu trzeba szukać taniego miejsca z dobrym jedzeniem w centrum miasta :( .

      Usuń
  2. A Waldkowi S. w Sto .... smakowało hahaahah - niezła szopka z tą res...
    Swoją drogą to co Waldek rekomenduje to schodzi na psy bądź się zamyka, Ivo też już nie ma w LBN.
    Ale tak to jest jak się po znajomości z Waldkiem urządza takie ustawki w restauracjach to potem rzeczywistość weryfikuje prawdę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Adam Niemiły z tej strony. Witam!
    Przyznać muszę, że trochę jakimiś kompleksami na początku zajechało. Warszawskie słoiki jak sądzę (bynajmniej nie dam sobie za to nic obciąć) weekendy raczej w swoich domach rodzinnych spędzają a nie w warszawskich (czytaj:kazimierskich) restauracjach.
    Szkoda trochę, że w podsumowaniu rozpędziliście się po całej PL zamiast ogarnąć region. Przyznaję, że co kilka dni klikam wasz adres w nadziei na kolejną recenzję. Więc te z PL czy z spoza granic trochę mieszają. Może jakoś bardziej to rozdzielić?
    Perła Sport Pub odwiedzona przy okazji dużej imprezy - podobał się personel - pomimo stresu z powodu dużej ilości odwiedzających, jedzenie przyzwoite - aczkolwiek jakieś potknięcie zaliczyli (zapominając o zamówieniu).
    Munchies - biję pokłony i do zakonu wielbicieli się dopisuję. Bywałem sam. Ze znajomymi. Zabierałem ludzi żeby im kupić tam posiłek - aby docenili arcydzieła jakie tam powstawały. Zastrzeżenia oczywiście można było mieć. Nie było ręczników / serwetek na stołach - a w niektórych potrawach bywały niezbędne. Były za to mydełka do rąk na barze. Toalety. Nie zawsze było otwarte. Ale to co serwowali i jak to bywało podane. Och i ach! Aż chciałem im jakiś lokal wynająć żeby nie znikali na zimę. Nie udało się. Ktoś to zasugerował i podpisuję się. Bar Centralny przed dawnym pedetem - to idealna miejscówka dla nich na cały rok!
    Waldek - he. he. he. Koniec komentarza.
    Seromanii już nie ma ? A przechodziłem razy kilka.
    No szkoda. A może i nie.
    Thai Story - dwie wizyty i choć trochę nie mój klimat - bardzo porządnie odrobiona lekcja.
    Za to pamiętam zachwyt nad ... eat and go. Dwie czy trzy wizyty jeszcze w starym lokalu - fajne jedzonko - tylko ten brak intymności. Ktoś co chwilę spoglądał na mnie i zagadywał. No smakowało. W nowym miejscu nie byłem - ale w międzyczasie ze dwa razy z dostawą zamawiałem. Zupy chyba o połowę mniejsze niż na miejscu, na dodatek jedna z dostaw była porozlewana jak tylko się dało. Ale to był jeszcze "superzbieracz" - czy jak się tam kolega nazywał : )) 5 zł tip dał mu tyle radości, że autentycznie przez chwilę poczułem się zakłopotany - może za mało?
    Tak czy inaczej czysmakuje kontynuujcie. Czasem tylko myślę, że chciałbym częściej. 1x w tygodniu?
    W poniedziałek z rana przeczytać nową recenzję - to byłoby fajne. Może jakaś publiczna zbiórka, żebyście nie musieli za to płacić ? Ja się piszę.
    Pozdrawiam!
    Adam. Niemiły zresztą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiłem na wpis szukając info o Thai Story... Trzeba będzie sprawdzić osobiście.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz