Restauracja z Al. Zygmuntowskich postanowiła uczcić swoje siódme
urodziny, organizując kolację, która ma zapoczątkować całą serię podobnych
wydarzeń. Była to też okazja do spróbowania dań, które mogą zagościć na stałe w menu.
Kolacja degustacyjna została przygotowana
przez szefa kuchni Mateusza Białkowskiego, który chciał podzielić się z gośćmi
swoją wizją kilku potraw. Postanowiono, że ilość dań będzie ściśle związana z
rocznicą – stąd siedem kompozycji. Miała być to swoista podróż po różnych
smakach. To się zdecydowanie udało. Menu wzbudziło pewne kontrowersje, gdyż nie
było w nim konkretnej myśli przewodniej, jakiejś kategorii produktów, wokół
których buduje się całą pyszną opowieść, ale dzięki temu, szef kuchni mógł z
pewnością mieć więcej swobody. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż zestaw dań z
kieliszkiem wina został wyceniony na 59 zł. Choć my dostaliśmy zaproszenie, to trzeba przyznać, że to bardzo atrakcyjna cena. Podczas
kolacji była okazja do spróbowania kilku ciekawych i równie atrakcyjnych cenowo
win, które wybrał Pan Mateusz – zawodowy sommelier. Zapamiętaliśmy zwłaszcza alzackiego
rieslinga z 2016 roku. Zirnhelt był przyjemny, o średniej kwasowości, mocno
owocowy, głównie cytrusowy, o „wciągającym” - jak to określiliśmy - finiszu. Ale do rzeczy. Kolejność dań w opisie
– przypadkowa.
Ser szafir z konfiturą z
czerwonej cebuli i wiśniami. Ser był zarówno schowany w krokiecie, jak i w
postaci surowej, dzięki czemu można było porównać jak smakuje w różnych
temperaturach. Tutaj odnotowaliśmy wpadkę. W krokiecie umieszczono twardą
końcówkę porcji sera. Nie dało się rozgryźć tej niespodzianki. Jednak sądzimy,
że większość porcji była w porządku. Połączenie z lekko pikantną słodyczą
owoców zdecydowanie służy szafirowi.
Śledź w konfiturze porzeczkowej. Wyczuwalne
w tym daniu były bardzo mocne kontrasty. Jeśli o to chodziło, udało się. To
jedyne, co można napisać o tym daniu. Bez większych emocji.
Tatar wołowy z kompresowaną
szalotką, ogórkiem kiszonym, grzybem słomkowym i żółtkiem po holendersku. Tutaj
wszystko się zgadzało. Dobrze posiekane mięso, mocno doprawione świeżym
pieprzem i klasyczne dodatki z lekkim twistem. Pisząc o twiście, od razu
przychodzi na myśl jedwabisty sos holenderski. Świetny pomysł. W tym momencie
po sali zaczęły krążyć dobrze zmrożone substancje wprowadzające element baśniowy.
Krem z pieczonego buraka z
mlekiem kokosowym. Tutaj zaszwankowała prezentacja, bo kwaśna śmietana szybko
zaczęła się rozpływać i opadać. Ci, którzy próbowali wcześniej tego dania
tęsknili za wyraźniejszymi nutami kokosowymi. Faktem był bogaty, pełny smak
kremu i jego gładka konsystencja. A do tego przyjemnie beczkowe cabernet
sauvignon. Pamiętajcie, jak krem z buraka, to koniecznie z czerwonym winem. W
kieliszku. Nie w talerzu.
Bananowy pudding z tapioki z
musem z mango. Porządny.
Parfait bazyliowe z kawową
galaretką. Jedno z dwóch najlepszych dań. Nieco „jadalnej ziemi”, odpowiednio ziołowa,
kremowa, zestalona masa o ładnym, zielonym kolorze i do tego delikatna
galaretka, w której zaklęto esencję kawy. Smak i prezentacja na piątkę. Przy deserach
spróbowaliśmy wina Mogen David z USA. Co ciekawe – koszernego. Temat
koszerności win to konik Pana Mateusza – sommeliera. Rubinowy, przejrzysty,
malinowo - lukrecjowy trunek spodobał się wielu gościom.
Supreme z kurczaka z ryżem i
pianą chrzanową. Delikatne, pełne
swoich soków mięsko, a do tego szafranowy,
lekko odurzający ryż i dodające charakteru akcenty chrzanowe. Może nie jest to
danie, które warto jeść często, ale spróbować można.
Łosoś pieczony w soli morskiej z
puree z zielonego groszku, kompresowaną gruszką i sosem limonkowym. To drugie,
najlepsze według nas danie. Baliśmy się tego mdłego - charakterystycznego dla łososia
norweskiego z masowych hodowli – smaku. A tu miła niespodzianka. Soczysta,
miękka, ale zwarta rybka nie miała w sobie cienia nudy. Sos limonkowy rozbujał
ten talerz. Zrobiło się karnawałowo. Nieco blasku dodała wyrazista gruszka.
Szkoda, że atrakcja została nieco przygaszona groszkiem, ale i tak było
pysznie.
Przyznamy, że przed kolacją mieliśmy
sporo wątpliwości. Wizyta sprzed kilku lat nie była wydarzeniem wartym
wspominania. Zmiany musiały nadejść i to się udało. Mateusz Białkowski świetnie
czuje się zarówno w kuchni, jak i na sali. Przygotował dodatkową atrakcję w
postaci krewetek w sosie pomarańczowym w ramach live cooking, ale nie mieliśmy
już na nie sił. Po takiej kolacji myślimy, że warto tam wpadać częściej.
Byliście? Jeśli nie, to pomyślcie nad kolejnym „Wieczorem Smakosza”.
Adres: Aleje Zygmuntowskie 4
https://www.facebook.com/RestauracjaSiedemZyczen/
Komentarze
Prześlij komentarz