Jeśli twierdzicie, że restauracji nie powinno oceniać się po jednej wizycie, to docenicie fakt, że kuchnia z ulicy Sądowej w Lublinie została sprawdzona przez nas wielokrotnie.
Osobom, które interesują się lubelskimi restauracjami, szefa kuchni Piotra Skwarka nie trzeba przedstawiać. Wspominaliśmy o nim przy kilku okazjach. Precyzja i harmonijne łączenie smaków to jedynie najkrótszy wariant streszczenia jego zalet. Czas na najświeższą aktualizację jego propozycji.
Okazją do recenzji była prezentacja menu degustacyjnego, które może stać się jedną z propozycji restauracji Hotelu Wieniawski. Stopniowanie doznań, kompilowanie faktur, struktur i tych innych wielu intrygujących pojęć, którymi można opisywać w gruncie rzeczy prostą czynność, jaką jest jedzenie. No właśnie. O prostocie Piotr Skwarek również nie zapomina. Nie wymyślił czegoś egzotycznego. Gwarantujemy, że nikt nie poczuje się zakłopotany, za to zrozumie, dlaczego warto wybrać się do restauracji.
![]() |
Jak chleb to pszenny lub żytni, bez ozdób lub z bakaliami, z masłem solonym bądź podkręconym sepią. Lekki aromat rybny, przywołujący skojarzenie z anchois przyjemnie wytrącił ze strefy komfortu. No dobrze. Miało nie być egzotycznie, ale to naprawdę jedyny taki moment. Do tego różne wariacje na temat chrupek z pieczywa. Nie oddawaliśmy łupu, aż do połowy obiadokolacji.
Amuse bouche numer jeden, czyli ni mniej, ni
![]() |
![]() |
Właściwą pierwszą przystawką został solony i lekko wędzony pstrąg. Tego trzeba spróbować samemu, bo o ile czysty smak ryby był oczywisty, o tyle obróbka dodała mu uroku, właśnie takiego restauracyjnego sznytu, który uzasadnia wydanie pieniążków. Do ryby sos z ogórka i świeże warzywa. Tło, ale przemyślane, bez zbędnego ciężaru. Koperek, ogórek, nieco kwasowości – to wciąż niezawodni towarzysze ryby.
Tost z marynowaną kaczką byłby idealnym finger foodem, gdyby
![]() |
nie to, że był zbyt wilgotny, ale większym problemem było to, że porcja znikła w mgnieniu oka. Nie to, żeby porcja była za mała. To wina pyszności. Maliny, gorczyca, kolendra, marchew. Dziwne, ale to wystarczy, żeby sprawne ręce stworzyły coś, co się nie nudzi.
![]() |
Tempo rosło. Pan Paweł, który nas wzorowo obsługiwał, z pietyzmem podał krem z zielonego groszku. Z wyczuciem przelał go do talerza, na którym misternie ułożono słone, kwasowe krokiety z szynki, oraz poczciwe jajko sadzone, ale w wersji de luxe, bo przepiórczej. Jeszcze tylko emulsja z musztardy, która uwolniła aromat po rozgrzaniu i efekt powinien oszołomić, ale… . Konsystencja idealna, co wciąż za rzadko zdarza się restauracjom, plus pobudzające dodatki. Więcej naprawdę nie dało się wycisnąć. Po prostu chyba to nie dla nas. Było zbyt… słodko.
![]() |
Chłodnym oczyszczaczem i umilaczem został sorbet(choć bardziej przypominał granitę) miętowy z pianką cytrynową. Nieco słodyczy, gra kontrastów. Tak po prostu. Zgodnie z przeznaczeniem.
Łosoś z botwiną, to kolejny przykład tego, że mimo, iż nie kochamy, to
![]() |
potrafimy podziwiać pewne smaki. Idealnie chrupiący z wierzchu, pełen jędrności i sprężystości w środku, potraktowany niezbyt wysoką temperaturą. Wśród ozdób – konkretny czarny czosnek, mleczko cytrynowe i risotto z ziemniaków w roli skrobiowego dodatku, które nam się spodobało, ale pewnie będzie miało tylu samo zwolenników, co przeciwników.
![]() |
Czas na hit. Polędwiczka ze świnki puławskiej w sosie z miodu pitnego. Gdy wydaje Wam się, że wieprzowina, nawet w wersji tak delikatnej jak polędwiczka i tak unikalnej jak ta z odmiany lokalnej, niczym Was nie zaskoczy, dostajecie różowiutką, o niebywale kruchej strukturze, podrasowaną kryształkami soli i „panierką” z bułki tartej i ziół. Nie zapomnimy. No i ten sos. Esencja wytrawnej słodyczy. Da się to ulepszyć? Tak. Dodając pangratto z kaszanki. Podsuszone „okruchy” kaszanki miały w sobie maksimum smaku podrobów. Puree z cebuli, młoda marchew. Koniec. Może i to odrobinę jesienna propozycja, ale chcemy więcej.
![]() |
Niespodzianka – moc malin. Troszkę w stylu malinowego assiette, różne odsłony tego samego. Maliny do sześcianu. Sorbet, owoce we własnej osobie, sos, „opłatek”. A jako urozmaicenie – cannelloni z ciasta filo z chałwową espumą. Do słodkości jeszcze wrócimy, ale już teraz zdradzimy, że nigdy nie przyjęliśmy takiej dawki słodyczy. Dlaczego? Bo było warto.
![]() |
Zgodnie z rozkładem – beza z mascarpone i wanilią z cząstkami rabarbaru i sorbetem. Pytam Łaszka:
- Co jest takiego w tej bezie, że w końcu mi smakuje?
- Jest taka jak trzeba.
Myślę, że o też zasługa wanilii. A kwasowość rabarbaru, obdarzonego dodatkowo mocą hibiskusa to rzecz, bez której desery dla nas nie istnieją. Nie może być tylko słodko.
![]() |
Dobito nas staromodnie wyglądającymi drobnostkami w sorcie „petit fours”. Czekolada z solą, „makaronikowe” ciasteczka z nadzieniem, galaretka i ciasto korzenne. Ratuj się, kto może. Kawa i do domu.
Restauracja Trzy Romanse nie musi niczego udowadniać. Ale to, że od ponad trzech lat utrzymuje wysoki poziom i potrafi zadbać o każdy składnik z wysokim poziomem szczegółowości sprawia, że polecamy ją zawsze bez wahania.
Komentarze
Prześlij komentarz