Najsmaczniejsze kontrole terenowe w 2018, czyli gdzie zjedliśmy najlepiej, poza woj. lubelskim

Kolejność przypadkowa:

1. Pietraszówka (Pietrasze 18)

Jeśli jesteście na Mazurach i ryby się przejadły, pędźcie do Pietraszówki. Kartacze bardzo szybko się kończą. Warto zamówić je telefonicznie. Sprężyste ciasto, mocno doprawiony farsz wieprzowy i solidna dawka okrasy. Trudno

przejeść. Jeszcze lepsze były knedle z kaczką. Znów idealne ciasto, ale farsz delikatniejszy, przyjemniejszy. A co z tym plackiem? Duży, gorący i chrupiący. Niby nic szczególnego, ale trudno o lepszy. Zwłaszcza, że towarzyszy mu sos z podrobami, m.in. ozorkiem. I takie placki prosimy podawać wszędzie. Dajcie sobie spokój z pseudowęgierskimi.

2. Gościniec na Wzgórzu (Mazurska 26, Stare Juchy)

Nawet wzmożony przypływ czynnika ludzkiego na

nikim z ich ekipy nie robił wrażenia. Spokojna obsługa z uśmiechem i opanowaniem opiekowała się gośćmi. Na początek piwo własnej produkcji. Świeżuteńkie. Podobnie jak lin w śmietanie. Lepszego próżno szukać, a Lublin niech się schowa. Do niego babka ziemniaczana. Wilgotna, pełna kartofla i świdrujących aromatów. Iście lokalny i niebanalny mariaż ryby i skrobi, na który sami byśmy nie wpadli. Szczupak w borowikach to też wydarzenie. Słodkowodne skarby w tych Starych Juchach mają. Pozostaje wziąć dokładkę i nocować z piwem na wieży.

3. Modra Kuchnia (Mickiewicza 18/2, Poznań)


Czekadełkiem było słone ciasto drożdżowe z kminkiem z oliwą. Można jeść i jeść. Krnąbrne menu, miszmasz, ale bardzo interesujący, od pewnej siebie i kreatywnej ekipy. Wnętrze kolorowe, proste. Chwalą się, że warzywa i owoce zdobywają z pradoliny Noteci. Flaki słodkie od marchwi, pomidorowe, z dodatkiem mięska i pulpetów z wątróbki. Wyczuwalna winna nuta, tryśnięcie

imbiru. Flaki oryginalne, do zapamietania. Kuchnia otwarta, praca szybka, sprawna, grzeczna. Śmiemy stwierdzić, że z etosem. Szef kuchni pyta kucharza: "czy takie danie cię satysfakcjonuje" ? Ach, to podsłuchiwanie. “Łoś" , czyli łosoś Łaszka soczysty, a okalający go kulebiak chrupiący. Do tego ogórek jak z sałatki szwedzkiej. Szparagi chrupią, burak orzeźwia. U mnie gołąbki. Ale i energetyczna cukinia. Sos do gołąbków - paprykowy, pełny, lekko pikantny. Puree ziemniaczane grudkowate, koperkowe, tłuste, porządne. Baranina z wnętrza gołąbka mocno doprawiona, ale nie stłamszona. Beza łaszkowa została zapomniana. Ale powiedzieli - 2 minuty i tyle im wystarczyło. Beza udana, ale krem jeszcze bardziej. Modny na dodatek, bo chałwowy. A do tego wiśnie w żubrówce. Wszystko gra. Wszystko płynie. Modra kuchnia nie zna nudy.

4. Umami Sushi (Wodna 7/2, Poznań)

Tak naprawdę, to 3 razy się zaparłem przed wejściem. Niczym mój patron. Przejedzenie obtłukiwało ciało i umysł, ale Łaszek popędzał. Gdzie diabeł nie może...

Stolik miał czekać zarezerwowany, ale nie czekał. Miejsca jednak się znalazły.

Na początek zaserwowano gorące ręczniczki i sałatkę poczekajkową- pyszną i o tej zniewalającej konsystencji, jędrno – chrupiąco - elastycznej. Doprawienie zbalansowane, skrupulatnie wyważone. Ramen - świetny, pełny głębokiego smaku i cieszący marynowanymi jajkami. Można długo o nim pisać. Jedno jest pewne – wymyślcie sobie, co jest ważne w ramenie i bądźcie pewni, że w Umami tak będzie. Inne dania? Ciasto w pierożkach mantu delikatne jak trzeba, cieniutkie. Farsz za to wyrazisty, może nawet zbyt intensywny? Kimchi "pachnąca", pikantna i nie dająca o sobie zapomnieć. Mimo chęci, nie podołaliśmy zamówieniom. Żaden problem. Wszystko zostało pięknie spakowane. Skoro chwalimy samo pakowanie, to bądźcie pewni, że to była profeska. Bez podlizywania.

5. Meat Us (Żydowska 26, Poznań)

Kanapki ciekawe, intrygujące, od samego czytania powalające. W kuchni mówią, że mają namiar na niepryskaną pietruszkę. Tu i tam pędzą kelnerki. Swobodne, ale nie przesadnie wyluzowane. Znające się też na piwach. Szczerze uśmiechnięte. Ogródek cichy, zachęcający. Nie żydzą na serwetkach, co w przypadku kanapek - zbawienne. A buły – ojej, dużo się w nich dzieje.

Zbalansowane, wilgotne, że aż „dżusi”, jak mówił w Top Chef pan Basiura. Przy tych kanapkach nie gada się. Je się. Degustuje mikrozioła. Każdy kęs to przygoda. Smaczki wybuchają. Kaczka w otoczeniu sou Hoi Sin orzechowego, kolendry, marynowanego kumkwatu, rzodkiewki arbuzowej, mizuny, piklowanej marchewki i rzepy, dymki, ogórka i majonezu. Dynamiczna, ale zrównoważona. Za to Karmelowy Pork to istny strzał. Z kimchi, prażonym sezamem, miętą, dymką, mikro pachnotką, piklowanym ogórkiem i majonezem. Pieczywo spina całość i chrupie. Co zastanawiające, mieliśmy wątpliwości, bo było dość obojętne na języku. Jednak to miało sens. Wnętrza bogate w doznania właśnie tego potrzebują. Plus za złożenie. Kanapki nie rozpadają się. Powinni je wysyłać na całą Polskę.

6. Hyćka (Rynek Śródecki 17, Poznań)

Ruch, gwar, tu rezerwacja, tam stolik już się zwalnia... Pyra z gzikiem świetna. Cebulka, czosnek, koperek, twarożek kwaskowy. Super. A czernina? Królowa zup. Póki nie znajdziemy kolejnej pretendentki. Owoce suszone, korzenne

przyprawy, podroby, krew, trochę mięska kaczego – to żyje! Umówmy się. Czarna polewka nie napsuje wam krwi :). Co dalej? Kaczka przesoczysta, a jeszcze sosik do niej. Pyzy dość obojętne, lekko słodkawe, chętnie przyjmujące sos. Kapusta z fasonem, na ciepło (do kaczki). Buraki na ciepło (do zrazika) jedne z lepszych, szczęsliwie kwaskowe, chrupkie. A zraz, jak ukochana rolada śląska. I te rozczulające kopytka ichniejsze - szagówki. Naprawdę domowo. Jako, że zawsze musimy się czepiać, to twierdzimy, że skórka kaczki mogłaby chrupnąć, ale chyba już grzeszymy oczekiwaniami. No i ta muzyka dla uszu, "sosik do kaczki" - rzekła pani, stawiając sosjerkę przed zgłodniałymi oczami.

7. Pawilon Towarzyski (Akademicka 30, Białystok)

Jedliście kiedyś w knajpie umiejscowionej w budynku, zbudowanym na dożynki? Ha! My tak. To jedno z tych miejsc, w których trzeba się mocno gburzyć, żeby znaleźć minusy. Wzrok przykuwa otwarta kuchnia, w której ekipa kuchmistrzów chodzi jak w zegarku, a po robocie zostawia pole bitwy błyszczące, natomiast w

trakcie serwisu rozczula najsolidniejszą głowiznę, jakiej dotąd próbowaliśmy, nie perfumując jej niczym zbędnym, a jedynie podkreślając musztardą, piklowaną cebulą i majonezem chrzanowym. Szef Adam Klepacki docenia akcenty regionalne. Również golonkę z bliskiego nam puławiaka. A jakie sery miał w menu... Dżersejowy blue z Frontiery to jedynie fragment deski, która szybko zniknęła. Dziczyznę wycisnął maksymalnie. Jelenie policzki eksplodowały wywindowanym smakiem, rozpływając się już przy spragnionych wargach, które równie chętnie wczepiały się w kapitalne ruskie pierogi. Puree z kapusty można sobie darować, za to zredukowany sos wyjadalibyśmy do teraz. Jeszcze grzybki. Jarmuż i marchewka. Balans osiągnięty. Obsługa z początku niepewna, ale na koniec pamiętająca i polecająca każde jeszcze niezamówione piwo. A ekipa była liczna. Białystok - szacuneczek.

Komentarze