TOP 5 – najlepsze restauracje 2020

Tradycyjnie, w zestawieniu umieściliśmy lokale, których menu testowaliśmy po raz pierwszy w danym roku.

Nie trzeba nikogo przekonywać, jak bardzo trudny to był rok dla gastronomii. Nie widać końca problemów, ale tym bardziej więc warto wyróżnić tych, którzy walczyli/walczą nie tylko o przetrwanie, ale i o utrzymanie jakości.


5. Falla (Aleje Racławickie 8, Lublin)

Smacznie gotujących restauracji wegetariańskie/wegańskie jest na ścianie wschodniej wciąż mało, ale nie narzekajmy. Falla jest przykładem miejsca, gdzie misja rezygnacji z mięsa nie przesłania tego, co dla nas najważniejsze – dobrego smaku. Co ciekawe, jest to sieciówka, a te, jak wiadomo, zwykle nie kojarzą się z pysznościami. Korzystaliśmy z ich usług tylko w opcji z dowozem i nigdy się nie zawiedliśmy, ani na potrawach, ani na obsłudze. Poniżej opis jednej z wyżerek: 

„Harira (19 zł) choć zazwyczaj robiona na mięsie, to jak się okazuje, padliny nie potrzebuje, by kusić do samego końca. Soczewica, pomidory, strzelająca marchewka, ożywczy granat, słodkie daktyle, gęsty jogurt i nuta ostrości. Sami rozumiecie, to się samo zjada i dopycha pitą. Balans mimo limonki wskazywał momentami na słodycz, ale to i tak było ciekawe zdarzenie. 

Kimchi wrap (25 zł) do teraz budzi respekt swoją wielkością, ale to nie jedyna zaleta. Podwójny falafel, kimchi, hummus z kolendrą, pieczone warzywa korzeniowe, szpinak i tajemniczy sos umami. A my jeszcze podkręciliśmy go dodatkowym hummusem, kiszonymi oliwkami i granatem (za dodatkową opłatą). Kurde, jakie to dobre. A jak szybko znikło! Zakorkowaliśmy się. Gwoli ścisłości, to znów nieco zbyt mocno wybijała się słodycz, teraz to chyba sprawka buraka, ale tak szczerze - olać to. Warto było”. 


4. Bajgiel (Lubelska 4A, Kazimierz Dolny)

Restauracja tematyczna, w dobrym tego określenia znaczeniu. Kuchnia bliska polskim sercom i podniebieniom, o czym świadczyło obłożenie w lokalu. Trudno tam o miejsce w obiadowo-kolacyjnych porach. Ich żydowskie specjały są porządnie wykonane, pełne domowej czułości. Byliśmy pod wrażeniem nie tylko ich kuchni, ale i bardzo miłych i rozgarniętych pań z obsługi. Co zapamiętaliśmy? 

„Ludzie dosiadają się do zajętych już stolików. Bąbelki nie hałasują, bo obsługa się uwija i nie daje im na to czasu. Kawior urzeka delikatną wątróbką - podkręconą cebulą podsmażoną na gęsim smalcu - przegryzioną z jajkiem, koprem, szczypiorkiem i cukrową cebulką.
Cebularz puszysty, maca twardsza, surowsza, ale nie mniej interesująca. Zastanawiamy się, czy to nie pieczywo jest w tym daniu najważniejsze. Rosół przybył gorący i nęcący aromatem różnych mięs. Esencja z kaczki, gęsi i kury, kuchnia podkręciła lubczykiem, nie zapominając o warzywach. Wkładka w postaci kluseczek zacierkowych znikła w pierwszej kolejności. Uśmiechnięte i wszędobylskie kelnerki już po kilku minutach dostarczyły czulent (35 zł) i kaczkę Rotshilda (39 zł). Trudno to nazwać wadą, ale w czulencie zabrakło nam jajek. Nie można jednak narzekać na smak lub sytość. Delikatna wołowina, kremowy pęczak, ululalne w cieple ziemniaki, marchewka i fasola, podlane rosołem i przyprawione podsmażoną cebulą. Rozgrzewająca rzecz, dająca energię na zwiedzenie wszystkiego, łącznie z zamkiem, basztą, wąwozami, winnicami i lodziarnią w pensjonacie Joanna, który swoją drogą polecamy. A co z kaczką? Wszystko dobrze. Owszem, jest ona mocno wypieczona, ale nie oznacza to, że sucha albo łykowata. Niczego w delikatności jej nie brakuje. Szkoda, że skórka była rozmiękczona, ale to jedyna rzecz, jaką chcielibyśmy zmienić. Z reszta drób jest duszony w rosole, więc nie oczekujmy zbyt wiele. Do kaczki sos z nalewki wiśniowej, ekstraktywny, słodko-kwaśny, podbity goździkami. Domówiliśmy solidne puree ziemniaczane i mizerię, co finalnie poskutkowało satysfakcją z domowymi konotacjami”. 


3. Niepospolita (Rynek 18, Lublin)

W październiku postanowili przeczekać pandmię i zamknąć się do odwołania. Szkoda, ale nie dziwi taka decyzja. Czekamy z niecierpliwością na powrót, bo w ich kuchni dzieje się wiele ciekawych rzeczy, ale to nie wszystko, gdyż barem rządził charyzmatyczny Bartosz Paluszkiewicz, pasjonat przedwojennej gastronomii. Nowoczesny twist w dopracowanych przedwojennych recepturach, to zdecydowanie znak rozpoznawczy Niepospolitej. Potrafili zaskoczyć zupą żółwiową i przepiórkami. Mieliśmy się wybrać na koźlęcinę, ale nie zdążyliśmy. Oto opis jednej z naszych wizyt: 

„Szybka i miła obsługa, ale co najważniejsze, Szef kuchni rozpędził się i nie zamierza się ograniczać. Vitello Tonnato z ozorkiem i szprotem? A może golonka z dzika i kimchi w formie burgera? Coś spokojniejszego? Proszę bardzo: filet z kurczak sous vide, pęczotto z groszkiem, kalafior palony, sos ravigotte. Wzorcowe frytki z batatów? Też są. A jak szparagi to w towarzystwie ozorka cielęcego, lemieszki, porteru i buraka marynowanego w chrzanie. Wiecie co? Wkładać sandałki, skarpetki, jakbyście zabalowali to weźcie też maseczki i długopisy na jutro i pędźcie. Czas, start”! 


2. Pustelnia (Wola Rudzka 34)

Ryba, ryba i jeszcze raz ryba. Wszystko podlane „sosem z lokalności” albo winem z okolicy. Nie dość, że zaopatrują w rybę restauracje i bary z całego województwa lubelskiego, to jeszcze sami postanowili serwować ich dobroć na talerzach. Spójność i ukłon w stronę lokalnych producentów to ich znaki rozpoznawcze. Pomysły na rybne czerpią z różnych źródeł. Dzięki temu można zjeść u nich np. świetne ceviche z pstrąga. Co zapamiętaliśmy z wizyt, oprócz dużej liczby gości? 

„Ceviche z pstrąga (18 zł). Świeża ryba została podana w cienkich plastrach, z delikatnie wyczuwalną prężnością pod zębem. Pstrąga zamarynowano w cytrusach, obłożono cebulą i zmyślnie dobraną rukolą (w niewielu daniach ma taki sens, jak w tym przypadku) oraz muśnięto malinowym eliksirem. Do tego chrupiąca bagietka i cytrynka. Ładny talerz opustoszał szybciej, niż trwało pisanie tych słów. 

Wolicie coś mniej surowego? Zupa rybna Seby (9 zł) jest bardzo sycąca. Nam brakowało ekstraktywniejszego, rybiego bulionu, ale idziemy o zakład, że większości odpowiada ich wersja. W gorącej zupie - sporo karpiowej, soczewicowej i warzywnej wkładki. Szyneczka z karpia aż prosiła się o zamówienie, ale po pierwsze już ją jedliśmy (cudeńko), a poza tym zapolowaliśmy na jesiotra (39 zł). W strukturze zwartego, zbitego, o nieprostackorybim, a szlachetnym, swoistym smaku. Sos porowo-musztardowy - niezły. To mocny dodatek. Gdyby jesiotr nie był w panierce, nie czepialibyśmy się. Przez chrupiącą (i dobrą) skórkę, ryba w połączeniu ze wspomnianym sosem - jest nieco za ciężka. Pieczenie lub parowanie sprawdziłyby się tu lepiej. Łaszek wybrała coś, co generalnie wciąż kojarzy się ogółowi ludzkości z wigilią - smażony filet z karpia (21 zł). Mułowatości i ościstości brak. Ogół musi spróbować tego karpia. Czysty smak karpia. W dodatkach ekstra płatnych znajdziecie bagietkę, sałatę, surówki, ziemniaki opiekane (szkoda, że nie z wody) i frytki. W cenach od 4 do 8 zł. Sprawdziliśmy bagietkę, frytki, ziemniaki i surówki - wszystko niezłe. 
Co na koniec? Szarlotka (13 zł) z józefowskich jabłek, a do niej lody waniliowe. Prosta rzecz, a cieszy. Słodko-kwaśne ciasto zostało pożarte po połowie. 

1. Eat&Go Koralowa (Koralowa 1, Lublin)

Nazwę kojarzy wiele osób, ale gdy mówimy im, że to nieco inna bajka niż lokal na Al. Racławickich, to mocno się dziwią. Nie spotkaliśmy jeszcze nikogo, komu zarekomendowanie tego miejsca wyszłoby bokiem. Są przesmaczni i nie jest to opinia na podstawie dwóch czy trzech dań. Zjedliśmy już chyba wszystko z ich karty. Ostatnio cmokaliśmy z uznaniem nad ich zupą krabową. Ocenialiśmy ich zarówno w dowozie, jak i na miejscu. Bez pudła. To zdecydowany pewniak. 
Czas na wspominki: „Na rozgrzewkę pierożki Xiu Mai (14 zł). Shumai łatwiej wymówić. To Wam się przyda, bo będziecie je często zamawiać. Miękkie, ale sprężyste pszenne ciasto jest formą sakiewki, choć można nawet się dopatrzeć kwiatu. W środku krewetki, a obok słodko-słony hoisin do maczania pierożków. Takie rzeczy znikają za szybko. Wakacyjny klimat poczujecie zamawiając Bo Dua (27 zł), czyli wołowinę w ananasie i z ananasem. Średnio wysmażone mięso z orzeźwiającym ,słodko-kwasowym owocem, a do tego kolendra, pietruszka, dymka i sezam to istny zastrzyk energii. Do tego ryż i warzywa (warto wsunąć przynajmniej fasolkę). 
Bun Bo Nam Bo (22 zł). Makaron ryżowy syci, wołowina cieszy zwiewnością, marzymięta i pachnotka zniewalają, sałata odciąża całość, a kolendra i sos rybny podkręcają. Bez chłodu, bez suchości i z dobrym balansem - to im się naprawdę udało. Gdy zobaczyłem pstrąga w sosie tamaryndowym (31 zł) zapomniałem o biadoleniu. Zmyślnie rozkrojony (dlaczego w innych miejscach tak się nie podaje?), świeży (zamówiony za namową przyjmującej zamówienie), z porządnie wysmażoną skórą, jędrnym mięsem i tym nieoczywistym, słodkim - ale nie zaklejającym – tamaryndowym twistem. To jest wydarzenie dla fanów pstrąga. 
Wolicie coś bezpieczniejszego? Idźcie w Mien, np. z krewetkami (34 zł). Cienki, niemal przezroczysty makaron wybitnie łączy się z z resztą składników. Bokchoy, kiełki, okra, fasola edamame, cebula, kolendra, makaron sojowy. To będzie strzał w dziesiątkę za każdym razem – wierzcie. 


Dziękujemy wszystkim, którzy wylewają siódme poty, by zadowolić - najwybredniejsze na świecie – lubelskie podniebienia. Drodzy restauratorzy, szefowie kuchni, dostawcy, kelnerzy i trwoniący w restauracjach ostatnie zaskórniaki żarłocy – nie dawajcie się. Widzimy się niedługo znów w restauracjach.


Komentarze

  1. Lublin zdecydowanie ma przewagę nad innymi miejscowościami. Aż chętnie bym się tam przejechał, by móc delektować się smakiem tych potraw. Super sprawa! I super wpis, naprawdę rzetelne recenzje. Ja sam najczęściej korzystam z usług cateringowych w Łodzi, bo... nie chce mi się gotować... pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz