Obawialiśmy się, że nie podołamy
w opisywaniu ciekawych wydarzeń, ale niektóre się nie odbyły, a inne miały
spore opóźnienia czasowe. Były też takie, o szczegółach których wiedziała
garstka. Nie mamy więc ogromu materiału do publikacji, ale to co zobaczyliśmy,
było bardzo przyjemne.
 |
Paweł Trzciński |
Sobotni rajd po festiwalu rozpoczęliśmy od Małego Festiwalu
Kawy,
 |
Chemex |
który z roku na rok rozwija się coraz prężniej, gromadząc nie tylko
rosnącą liczbę kawiarni i zapraszanych przez nich fachowców, ale i przyciągając
nowych amatorów czarnego naparu. Oczywiście nie dalibyśmy rady opisać
wszystkich wydarzeń z kawą w roli głównej, więc skupiliśmy się na jednym –
warsztatach parzenia kawy metodami alternatywnymi w Kawiarni Kawka. Na tę okazję rozkochana w
kawowych nowinkach właścicielka – Dorota Zaniuk zaprosiła Pawła Trzcińskiego –
Mistrza Polski Aeropress 2011.
Ten specjalista wie jak zainteresować publikę.
Jak stwierdził: „Skoro można osiągnąć wyższy poziom przyjemności, a kawa jest
jedną z nich, to czemu nie?”.
 |
Drip |
Zgromadzeni dowiedzieli się, że kawę można
zaparzyć już w temperaturze 70 st. C. Ale to wyższa szkoła jazdy. Generalnie
należy unikać wrzątku. Optymalna temperatura wynosi 85-90 stopni. Do wody można wrzucić kostkę lodu, co przyspieszy cały proces parzenia kawy. Kawkowicze poznali metody chemex, aeorepress i drip, a także mieli możliwość pobawienia się dedykowanymi do tych metod sprzętami. Następnie każdy wybierał swój smak, bo nie ma sensu mówić, który sposób jest najlepszy. Każdy jest inny i warto spróbować wszystkich.
Najważniejsza w tej zabawie jest sama kawa. Według
Trzcińskiego – tylko Arabika, najlepiej jasno palona, która może mieć aromaty
na tyle owocowe, że odechce się cukru. Jeśli was zachęciliśmy, to uderzcie do
Kawki, bo tam codziennie trwa festiwal alternatyw. Zapomnicie o kawach z
ekspresu, a może nawet o dodawaniu mleka. Co najlepsze – sami możecie zostać home
baristami. Wybierzcie ulubioną metodę, zakupcie sprzęt, świeżo zmieloną kawę i
do dzieła.
 |
Aeropress |
Postawieni na nogi przez zaaplikowanie odpowiedniej
dawki kofeiny, pobiegliśmy na tereny przy Bernardyńskiej. Uznaliśmy, że o wiele
przyjemniej jest posiedzieć na zielonej trawce, niż grzać się ciągle w murach
pięknego, ale tłocznego Starego Miasta. Mądra decyzja organizatorów. A wśród
zieleni rozłożyły się kolejne stragany, głównie piwne. Browar Sulewski, Sulimar?
A może coś zagranicznego? Nas urzekło kilka płynów, ale chyba najbardziej
spodobało się Bohema Pilsner. Trochę chlebka,
trochę chmielu. Skoro byliśmy w okolicy food trucków, to je też zaatakowaliśmy, ale przyznamy szczerze, że nie podbiły one naszych serc. Oczywiście nie poznaliśmy wszystkich budek na kółkach. Przyjemnie pogadaliśmy i smacznie zjedliśmy w Wurst Kiosk Wagen. Choć drobne mielenie mięsa na gładko przegrywa z grubszym sposobem, charakterystycznym dla polskich kiełbas.
 |
|
Oczywiście Wurst Kiosk ma i wariant rodzimy, w postaci krakowskiej. Pierwszy raz zjedliśmy bratwursta z curry. Ta kiełbaska będzie nam częściej towarzyszyć. Dalej było już tylko mniej ekscytacji. Do tego belgijskie fryty jak się patrzy. Kanapka z wołowiną duszoną w porterze o rasie której się nie dowiedzieliśmy, mimo, że owe rasy są wypisane na szybce – hmm… Warto wiedzieć więcej na przyszłość. Sama kanapka w porządku, ale chyba mieliśmy zbyt duże oczekiwania (buła za 17 zł od Chyży Wół) . A sushi? Ech… dodatek serka to dla nas bezsens i tyle. (15 zł za 6 maki od PanJapan).
 |
Na szczęście Judaszowi nalewka nie przysługiwała |
 |
Jerzy Rogalski i Bronisław Cieślak |
Następny punkt to „Teatr Nalewek”. No cóż – to miło,
że mogliśmy zobaczyć jak jury degustuje nalewki, a ich twórcy obserwują reakcję
jurorów (wśród sędziów byli dbający o świetny nastrój wszystkich aktorzy –
Bronisław Cieślak i Jerzy Rogalski), ale obrady zaraz się skończyły, a w
programie nie było informacji o tym gdzie nastąpi ogłoszenie wyników.
Pomyśleliśmy, że pewnie zostaną zaraz opublikowane, ale na to trzeba poczekać.
Nie do końca jasna była też sytuacja z turniejem piwnym. Mniejsza o to, ale o
wszystko trzeba było się dopytywać, nawet o to, czy taki szanowny pan Kuroń w końcu
wystąpi, czy nie? Jednak nie. Miało to się odbyć już w niedzielę. Jak widzicie,
płynnie przeszliśmy do dnia ostatniego.
 |
Patryk Kołtyś |
Ostatni dzień dla nas to obejrzenie pustego i
smutnego Mostu Kultury, gdzie Polacy i Węgrzy podobno mieli się bratać, kolejne
wycieczki po straganach – dorwaliśmy np. charakterne Chaczapuri od Gruzinów, no
i koczowanie pod Sceną Smaku. Tam odbywały się pokazy profesjonalistów z
restauracji, które w tym roku współpracowały w EFS. Widzieliśmy zapowiedzi
kilku projektów, ale wszystko to zlewało się ze sobą. Jeszcze w sobotę
obejrzeliśmy Patryka
 |
Restauracja Atrium i Saltimbocca |
Kołtysia z restauracji „U Szewca”, który tchnął nieco
brytyjskich akcentów, prezentując bread and butter pudding, pod szyldem „Latające
talerze”, czyli przedsięwzięcia, w którym mniej więcej chodziło o prezentowanie
kuchni krajów, do których można śmignąć powietrzem ze Świdnika. A w niedzielę
obejrzeliśmy wykonywanie saltimbocci przez właścicielkę (chyba) restauracji
Atrium, co było
 |
Perliczka z The Olive |
kolejnym akcentem „Latających Talerzy”, ale też podpatrzyliśmy
podawanie perliczki z cymesem przez Adama Augustyniaka-Dobosza, szefa kuchni z
The Olive i wierzcie nam, że było to warte więcej niż wszystkie food trucki i uściski
Lublinian z Czarlsem Dajnieultem. Aż się zdziwiliśmy. Winny cymes, chrupiąca i
soczysta perliczka, a do tego świetnie ugotowana kasza jaglana.
Swoją drogą – dowiedzieliśmy się, że paru szefów
gdzieś wyparowało. Szafrański z The Olive, Kurowski z Alter…
 |
Mirabelki:) |
To w sumie na tyle. Po raz kolejny Europejski
Festiwal Smaku zabrał nam kilka dni życia, ale było warto. Trochę
ponarzekaliśmy, ale nie mielibyśmy nic przeciwko cotygodniowym powtórkom…
Tylko, żeby Ci straganiarze tak nie zdzierali, bo następnym razem wleziemy na
pyszną mirabelkę z Podwala, którą dziś namierzyliśmy i zjemy wszystkie owoce, a
pestkami będziemy bombardować co bardziej drażniących dorobkiewiczów.
Festiwal kawy sprawił, że chcę nabyć chemexa lub drippa. Najbardziej mi podpasowała ta metoda.
OdpowiedzUsuńMiło było Was w końcu poznać.
Pozdrawiam
A.
Byłem i muszę przyznać, że SUSHI mi posmakowało, nie wiem dlaczego, ale jest naprawdę smaczne !!!! polecam, warto było pójść
OdpowiedzUsuńTo nie straganiarze zdziercy tylko organizatorzy- kto wytrzyma poza hurtowniami, cenę trzech tysięcy złotych za stoisko?
OdpowiedzUsuńDlatego teZ miEdzy innymi, to wydarzenie coraz bardziej się komercjalizuje